19 września 2012

Jaguar i inne chłopaki cz.7

Hej ^^ Chciałam tylko poinforomować, że być może kolejne cześci będa umieszczane z lekkim poślizgiem ze względu na to, że kończą mi się wakacje ^^" Czeka mnie trochę zamieszania w życiu. bloga oczywiście nie porzucam.
A przed Wami kolejna część~


**
Tydzień później sytuacja nie została przez nikogo opanowana. Ba, zdawało się, że co chwilę wyskakiwały nowe wątki, których nijak nie dało się pozbierać do kupy. Marne próby Krisa, by opanować sytuację w grupie koreańskiej nie dawały żadnego efektu. Problemy z połączeniem i Suho zapewniający płaczliwym głosem, że „Tak, mam wszystko pod kontrolą” nie pozwoliły mu nawet zrozumieć, co się tam dzieje.
A przecież miał własny cyrk na głowie; być może bez metafizycznych akcentów w postaci aniołów stróżów atakujących układy mięśniowe, kotne, ogólnie motoryczne, niemniej jednak ten tydzień był wyczerpujący. Jego podopieczni ciągle dorzucali cegiełkę do budowy jego mentalnego grobowca.
Luhan, któremu trzeba było zabierać na noc komórkę, by się wysypiał i nie szczebiotał z Sehunem do późnych godzin nocnych.  Lay, który najprawdopodobniej dokopał się archiwalnych wystąpień Davida Copperfielda i codziennie wieczorem robił sobie jakąś spektakularną krzywdę, by zaraz pokazać, że tak naprawdę jest cały i zdrowy. Największymi entuzjastami tych sztuczek byli Xiumin i Luhan, którzy wręcz uwielbiali, gdy Lay prowadził po swoich ramionach głębokie cięcia żyletką, biegał od dormitorium do dormitorium, paskudząc podłogi,  po czym zjawiskowo blednąc i udając niemal omdlałego wracał do łazienki, opłukiwał ręce z gęstej, czerwonej krwi i rany zabliźniały się na ich oczach. To z kolei doprowadzało do furii Chena, który wrzeszczał, że nie stanie się posłusznym trybikiem w ich maszynie i nie będzie mył podłogi na kolanach. Wtedy znów Tao, widząc szaleństwo w oczach swojego duizhanga zgłaszał się na ochotnika doczyszczenia całego popisowego Layowego bałaganu, byle by tylko ulżyć swojemu liderowi.
Okazją do wyluzowania się miały być urodziny Chena, które wypadały na kilka dni przed ich wylotem do Korei. Wspólnie postanowili, że prezent wręczą mu teraz, a większa imprezę zorganizuje się, gdy już będą w komplecie, cała dwunastka. Wszystko zdawało się być dopięte na ostatni guzik. Luhan upiekł czekoladowe ciasto, powszechnie nazywane murzynkiem, a oni złożyli się na bardzo ładny, okolicznościowy prezent – subtelną złotą bransoletkę, która miała Chenowi przypominać, ze razem są równie mocno połączeni więzami przyjaźni, jak jedno ogniwo biżuterii jest trwale złączone z kolejnym. W końcu ich odezwa miała coś wspólnego z byciem jednością, więc stwierdzili, ze to naprawdę powinno Chena wzruszyć.
Na początku wszystko wydawało się iść dobrym torem. Chen zaniemówił, więc Kris oto miał wrażenie, że chociaż jeden wieczór będzie spędzony w miłej, niekonfliktowej atmosferze.
Potem ich osobista maszyna do tańca zrobiła się czerwona.
- Kaj…dany… - wycharczał, oddychając ciężko – Złote…
- Tak, to są kajdany naszej… przyjaźni! Jesteś zawsze z nami związany! Sercem! – starał się uratować sytuację Luhan, widząc, że prezent raczej nie zyskał aprobaty solenizanta.  To był błąd.
- Ladacznica! – syknął Chen i nagle sięgnął do blachy z ciastem. Wbił w brązową, upieczoną masę paznokcie, zanurzył palce, nabierając garść murzynka, ścisnął ją, aby kulka była bardziej zwarta i rzucił chłopakowi Sehuna w twarz. Potem zostawił ich oniemiałych, wpatrujących się w niewinny, złoty kawałek biżuterii.
Lay przelotnie pomyślał, ze mógłby wyjadać okruszek po okruszku z włosów Luhana, ale na szczęście udało mu się to zachować dla siebie.
**
Podczas podróży samolotem Luhan miał łzy w oczach. Siedział tuz przy oknie, więc uporczywym wpatrywaniem się w chmury próbował zamaskować swój godny pożałowania stan.
Zaledwie dwa dni temu wpadł na ten idiotyczny pomysł. Sądził, że skoro miewa tak duże problemy z opanowaniem swoich najdzikszych instynktów trzeba podjąć stanowcze kroki w celu wyeliminowania nieeleganckich gestów i zachowań. Do takich zaliczało się między innymi sięganie ręką do okolic rozporka i poprawianie się. Albo drapnięcie.
Luhan zacisnął konwulsyjnie szczęki, zdesperowany, by nie uronić ani jednej łzy. Zacisnął też ręce na oparciu fotela, tak, jakby od tego trzymania miała zależeć pomyślność ich lotu.
Zachęcony poradami internetowymi, węsząc możliwość upieczenia dwóch pieczeni na jednym ogniu – oduczenia siebie paskudnych zachowań oraz zachwycenia Sehuna ogromną zmianą, Luhan pozbył się tego, co internauci i internautki uznawały za zbędne za pomocą żyletki. Z początku efekt wydał mu się wspaniały, totalnie inne uczucie, lekkości, świeżości i komfortu… by z czasem zamienić jego całą egzystencję w piekło.
Swędziało. Czerwone krosteczki wykwitłe na skórze dręczyły go nieustannie. Torturowały.
Całe jego istnienie skupiło się na tym właśnie aspekcie. Jego egzystencja skumulowała się w ogołoconym miejscu i krzyczała. Wrzeszczała, ryczała swędzeniem.
Luhan potarł kolanem o kolano, mając wrażenie, że zaraz zginie. Mimo smarowania się przeróżnymi specyfikami tuż przed wylotem nic nie było w stanie ukoić cierpienia, jakie przynosiła męka niemożności podrapania się.
- Przepraszam, Luhan… czy mogę z Tobą porozmawiać?
Heroizm chłopaka, który odwrócił głowę w kierunku zdenerwowanego pyszczka Tao mógłby być opiewany przez najznakomitszych poetów starożytności.
- Tak, Tao? – Blondyn chrząknął, aby oczywiście swoje suche jak pieprz gardło –Nie krępuj się, kochanie.
Czarnowłosy chłopak spuścił głowę. Chciałbymuczunićmojegoduizganganaprawdęszczęśliwymjaktytorobiszżejesteściezsehunemcałymswoimświatem.
- Jak… jak mógłbym okazać wdzięczność w najpiękniejszy sposób? Osobie, która jest dla mnie warta więcej niż moje życie?
- Och… - Luhan zawiercił się w fotelu, wzdychając nieco spazmatycznie. Nie był gotowy na taką rozmowę, nie spodziewał się, że ich mały Tao tak szybko dojrzeje no i miał lekkie problemy, o ile dziki świąd wykraczający poza granice pojmowania można nazwać lekkim problemem.
- Myślę, że drobne małe gesty będą na początku najlepsze – skinął mu głową, wpatrując się w ciemne oczy, mając nadzieję, że ich maknae zrozumie go od razu. W każdej innej chwili Luhan gotowy był na długi wykład o szczęściu, potrzebie zrozumienia, bliskości, rzeczach w życiu najpiękniejszych, ale teraz okazało się, że lepiej byłoby zawsze mieć w zanadrzu proste, krótkie odpowiedzi niewymagające silenia się na wzniosłe metafory.
- Wiesz, wielkimi czynami łatwo kogoś spłoszyć, prawda?
Ciekawe czy Sehuna spłoszy jego głupota. O Boże, dlaczego nie mogą lecieć tam za tydzień, dlaczego nie zrobił wcześniej próby generalnej?
- Porozmawiamy jeszcze o tym, dobrze? – dopytał starszy chłopak widząc, ze Tao nadal jest nieco zmieszany – Przepraszam, kochanie, ale jestem trochę zmęczony, niepotrzebnie wczoraj nagrywałem jak Lay przytrzaskuje sobie palce drzwiami, ale to było takie fajne! – zaśmiał się nerwowo i zerknął w kierunku ich osobistego iluzjonisty, który świdrował go wzrokiem.
- Oczywiście… Ja… bardzo… ci dziękuję.
- Och, Tao, kochanie, nie masz za co! Po prostu teraz naprawdę muszę zebrać siły!
**
Jak zwykle to, co działo się na lotnisku przekraczało ludzkie pojęcie. Tłum gęstniał i pęczniał z każdą sekundą jak zalana wrzątkiem kasza kuskus. Piski, krzyki, próby skandowania atakowały uszy, a ręce wyciągały się w ich kierunku jak najdzikszy koszmar kieszonkowca. Tłum falował, skakał, wznosił się i opadał, napierał na nich.
A nikt mnie nawet nie podrapie, pomyślał Luhan, starając się przeć naprzód.
Niespodziewanie jego udręka została zakończona 10 sekund później.
**
Kai tego dnia był naprawdę rozkojarzony. Jego nowe opowiadanko uzyskało przez noc jedynie dziesięć nowych komentarzy, co było wynikiem raczej miernym jak na jego olśniewające zdolności pisarskie. Był przecież wirtuozem słowa, geniuszem fabuły i odgadywał pragnienia tych słodkich istot, zgarbionych nad swoimi komputerkami. Dlaczego tylko dziesięć?
Ponadto był naprawdę wściekły i zmęczony napięciem, jakie panowało w grupie. Mimo intensywnego myślenia i planowania nie był w stanie powstrzymać tych wszystkich zdarzeń. Na początku chciał zapobiec tak szybkiemu rozwojowi wypadków. Suho nie kontrolował swojego anioła stróża i niezależnie od tego, czy ten istniał naprawdę, czy nie – Chanyeol, Baekhyun i Sehun pozostawali pod silnym wpływem albo nadprzyrodzonych mocy albo własnych wymysłów, których intensywność była podsycana przez zachowanie lidera. Co więcej, D.O. też jeszcze bardziej wycofał się z życia. Wieczorami, po treningach siadał nad biureczkiem i coś tam sobie wyklejał w albumie czy specjalnym zeszyciku. Jak na razie Kai szanował w pełni jego prywatność, tłumacząc sobie, że tak właśnie został wychowany – by respektować prawo do intymności innych osób. Prawda była taka, że uważał Kyungsoo za osobę, która nie ma nic fascynującego do ukrycia. Jeżeli sprawdzanie jego rzeczy nie mogło dostarczyć Kaiowi przyjemności, nie było to warte jego wysiłku.  Młody chłopak był hedonistą w najdokładniejszym tego słowa znaczeniu.
Teraz skierował się ku schodom, żeby dołączyć do reszty oczekującej na przylot ich przyjaciół. Zły z powodu awarii windy wycelował stopą w pierwszy stopień, lecz zamiast spokojnie przenieść ciężar ciała  i kontynuować schodzenie stracił równowagę, w kostce poczuł eksplozję bólu i przechylił się do przodu, lecąc w dół.
- Kuuuuurw…!
PYK.
Kai ledwie zarejestrował to, że usiadł na czymś miękkim. W sali weselnej, w której aktualnie się znajdował, zaległa cisza. Chłopak sięgnął ręką pod swoje siedzenie, a zadziwiony konsystencją i chłodem substancji podniósł ją do oczu. Białe mazidło. Krem.
Zanim ktokolwiek mógł głośno nazwać to co się stało – piękny Koreańczyk usiadł na torcie weselnym – Kai zniknął pozostawiając zmiażdżone ciasto, zabierając ze sobą odrobinę słodkiej masy na tyle spodni.
PYK.
Znów leciał nad schodami i zaczął machać rękoma, by uchronić się od upadku… Nie, nie może zniszczyć swojej twarzy, to był priorytet…
PYK.
Otworzył oczy i starał się odetchnąć pełną piersią, ale było to niemożliwe, w końcu było zbyt duszno. Kai znajdował się w saunie pełnej starych, nagich kobiet, poczuł się otoczony, zdominowany przez te pomarszczone, galaretowate ciała pokryte siatkami rozstępów i zmarszczek. Wyszczerzył oczy, skupił się, by nie zacząć oddychać – nie tutaj, nie z nimi, nie mógł oddychać tym samym powietrzem co te spocone, posunięte w latach organizmy – i gdy te zaczęły krzyczeć to stało się znowu…
PYK.
Schody.
PYK.
Przyrżnął w cos bardzo mocno własnym ciałem i krzyknął ogłuszająco, gdy wrzawa dotarła do jego uszu. Piski, szczebiotanie tłumu zamieniło się w ryk. Poczuł, że teraz naprawdę upada, ale zdołał zatrzymać się na czymś ciele, które niezupełnie leżało, a klęczało. Jego głowa znalazła się na czyichś łydkach i poczuł rosnąca panikę, bo tłum, który był zgromadzony wokół nich eksplodował wrzaskiem…
PYK.
Znalazł się na samym dole schodów. Nie upadł, po prostu wylądował na brzuchu, bez żadnych obrażeń. Serce biło mu jak oszalałe, bał się podnieść, by znów nie teleportować bez udziału świadomości.
Kurwa, co się właśnie stało?
**

3 komentarze:

  1. LOL, KAJEK, CO CI SIĘ DZIEJE...... I w ogóle ten Czen i jego problemy murzyńskie zawsze mnie bawią. A Luhan to już przeszedł samego siebie. xDDD BOŻE, SKĄD TY TO WZIĘŁAŚ.

    OdpowiedzUsuń
  2. o kurde, Kaiowi się chyba moce teleportacji rozregulowały XD

    OdpowiedzUsuń
  3. KOCHAM CIE!!!!!!!!!!!!!!!! A od następnej notki będę komentować już prawdziwie, bo będą rzeczy, których nie widziałam!! Czekam, Cols <3

    OdpowiedzUsuń