A przed Wami kolejna część~
**
Tydzień później
sytuacja nie została przez nikogo opanowana. Ba, zdawało się, że co chwilę
wyskakiwały nowe wątki, których nijak nie dało się pozbierać do kupy. Marne
próby Krisa, by opanować sytuację w grupie koreańskiej nie dawały żadnego
efektu. Problemy z połączeniem i Suho zapewniający płaczliwym głosem, że „Tak,
mam wszystko pod kontrolą” nie pozwoliły mu nawet zrozumieć, co się tam dzieje.
A przecież
miał własny cyrk na głowie; być może bez metafizycznych akcentów w postaci
aniołów stróżów atakujących układy mięśniowe, kotne, ogólnie motoryczne,
niemniej jednak ten tydzień był wyczerpujący. Jego podopieczni ciągle dorzucali
cegiełkę do budowy jego mentalnego grobowca.
Luhan,
któremu trzeba było zabierać na noc komórkę, by się wysypiał i nie szczebiotał
z Sehunem do późnych godzin nocnych. Lay,
który najprawdopodobniej dokopał się archiwalnych wystąpień Davida Copperfielda
i codziennie wieczorem robił sobie jakąś spektakularną krzywdę, by zaraz pokazać,
że tak naprawdę jest cały i zdrowy. Największymi entuzjastami tych sztuczek
byli Xiumin i Luhan, którzy wręcz uwielbiali, gdy Lay prowadził po swoich
ramionach głębokie cięcia żyletką, biegał od dormitorium do dormitorium,
paskudząc podłogi, po czym zjawiskowo blednąc
i udając niemal omdlałego wracał do łazienki, opłukiwał ręce z gęstej,
czerwonej krwi i rany zabliźniały się na ich oczach. To z kolei doprowadzało do
furii Chena, który wrzeszczał, że nie stanie się posłusznym trybikiem w ich
maszynie i nie będzie mył podłogi na kolanach. Wtedy znów Tao, widząc szaleństwo
w oczach swojego duizhanga zgłaszał się na ochotnika doczyszczenia całego
popisowego Layowego bałaganu, byle by tylko ulżyć swojemu liderowi.
Okazją do
wyluzowania się miały być urodziny Chena, które wypadały na kilka dni przed ich
wylotem do Korei. Wspólnie postanowili, że prezent wręczą mu teraz, a większa
imprezę zorganizuje się, gdy już będą w komplecie, cała dwunastka. Wszystko
zdawało się być dopięte na ostatni guzik. Luhan upiekł czekoladowe ciasto,
powszechnie nazywane murzynkiem, a oni złożyli się na bardzo ładny,
okolicznościowy prezent – subtelną złotą bransoletkę, która miała Chenowi
przypominać, ze razem są równie mocno połączeni więzami przyjaźni, jak jedno
ogniwo biżuterii jest trwale złączone z kolejnym. W końcu ich odezwa miała coś
wspólnego z byciem jednością, więc stwierdzili, ze to naprawdę powinno Chena
wzruszyć.
Na początku
wszystko wydawało się iść dobrym torem. Chen zaniemówił, więc Kris oto miał
wrażenie, że chociaż jeden wieczór będzie spędzony w miłej, niekonfliktowej
atmosferze.
Potem ich
osobista maszyna do tańca zrobiła się czerwona.
- Kaj…dany… -
wycharczał, oddychając ciężko – Złote…
- Tak, to są
kajdany naszej… przyjaźni! Jesteś zawsze z nami związany! Sercem! – starał się
uratować sytuację Luhan, widząc, że prezent raczej nie zyskał aprobaty
solenizanta. To był błąd.
- Ladacznica!
– syknął Chen i nagle sięgnął do blachy z ciastem. Wbił w brązową, upieczoną
masę paznokcie, zanurzył palce, nabierając garść murzynka, ścisnął ją, aby
kulka była bardziej zwarta i rzucił chłopakowi Sehuna w twarz. Potem zostawił
ich oniemiałych, wpatrujących się w niewinny, złoty kawałek biżuterii.
Lay
przelotnie pomyślał, ze mógłby wyjadać okruszek po okruszku z włosów Luhana,
ale na szczęście udało mu się to zachować dla siebie.
**
Podczas
podróży samolotem Luhan miał łzy w oczach. Siedział tuz przy oknie, więc
uporczywym wpatrywaniem się w chmury próbował zamaskować swój godny pożałowania
stan.
Zaledwie dwa
dni temu wpadł na ten idiotyczny pomysł. Sądził, że skoro miewa tak duże
problemy z opanowaniem swoich najdzikszych instynktów trzeba podjąć stanowcze
kroki w celu wyeliminowania nieeleganckich gestów i zachowań. Do takich
zaliczało się między innymi sięganie ręką do okolic rozporka i poprawianie się.
Albo drapnięcie.
Luhan
zacisnął konwulsyjnie szczęki, zdesperowany, by nie uronić ani jednej łzy.
Zacisnął też ręce na oparciu fotela, tak, jakby od tego trzymania miała zależeć
pomyślność ich lotu.
Zachęcony
poradami internetowymi, węsząc możliwość upieczenia dwóch pieczeni na jednym
ogniu – oduczenia siebie paskudnych zachowań oraz zachwycenia Sehuna ogromną
zmianą, Luhan pozbył się tego, co internauci i internautki uznawały za zbędne
za pomocą żyletki. Z początku efekt wydał mu się wspaniały, totalnie inne
uczucie, lekkości, świeżości i komfortu… by z czasem zamienić jego całą
egzystencję w piekło.
Swędziało. Czerwone
krosteczki wykwitłe na skórze dręczyły go nieustannie. Torturowały.
Całe jego
istnienie skupiło się na tym właśnie aspekcie. Jego egzystencja skumulowała się
w ogołoconym miejscu i krzyczała. Wrzeszczała, ryczała swędzeniem.
Luhan potarł
kolanem o kolano, mając wrażenie, że zaraz zginie. Mimo smarowania się
przeróżnymi specyfikami tuż przed wylotem nic nie było w stanie ukoić
cierpienia, jakie przynosiła męka niemożności podrapania się.
-
Przepraszam, Luhan… czy mogę z Tobą porozmawiać?
Heroizm
chłopaka, który odwrócił głowę w kierunku zdenerwowanego pyszczka Tao mógłby
być opiewany przez najznakomitszych poetów starożytności.
- Tak, Tao? –
Blondyn chrząknął, aby oczywiście swoje suche jak pieprz gardło –Nie krępuj
się, kochanie.
Czarnowłosy
chłopak spuścił głowę.
Chciałbymuczunićmojegoduizganganaprawdęszczęśliwymjaktytorobiszżejesteściezsehunemcałymswoimświatem.
- Jak… jak
mógłbym okazać wdzięczność w najpiękniejszy sposób? Osobie, która jest dla mnie
warta więcej niż moje życie?
- Och… -
Luhan zawiercił się w fotelu, wzdychając nieco spazmatycznie. Nie był gotowy na
taką rozmowę, nie spodziewał się, że ich mały Tao tak szybko dojrzeje no i miał
lekkie problemy, o ile dziki świąd wykraczający poza granice pojmowania można
nazwać lekkim problemem.
- Myślę, że
drobne małe gesty będą na początku najlepsze – skinął mu głową, wpatrując się w
ciemne oczy, mając nadzieję, że ich maknae zrozumie go od razu. W każdej innej
chwili Luhan gotowy był na długi wykład o szczęściu, potrzebie zrozumienia,
bliskości, rzeczach w życiu najpiękniejszych, ale teraz okazało się, że lepiej
byłoby zawsze mieć w zanadrzu proste, krótkie odpowiedzi niewymagające silenia
się na wzniosłe metafory.
- Wiesz,
wielkimi czynami łatwo kogoś spłoszyć, prawda?
Ciekawe czy
Sehuna spłoszy jego głupota. O Boże, dlaczego nie mogą lecieć tam za tydzień,
dlaczego nie zrobił wcześniej próby
generalnej?
-
Porozmawiamy jeszcze o tym, dobrze? – dopytał starszy chłopak widząc, ze Tao
nadal jest nieco zmieszany – Przepraszam, kochanie, ale jestem trochę zmęczony,
niepotrzebnie wczoraj nagrywałem jak Lay przytrzaskuje sobie palce drzwiami,
ale to było takie fajne! – zaśmiał się nerwowo i zerknął w kierunku ich
osobistego iluzjonisty, który świdrował go wzrokiem.
- Oczywiście…
Ja… bardzo… ci dziękuję.
- Och, Tao,
kochanie, nie masz za co! Po prostu teraz naprawdę muszę zebrać siły!
**
Jak zwykle
to, co działo się na lotnisku przekraczało ludzkie pojęcie. Tłum gęstniał i
pęczniał z każdą sekundą jak zalana wrzątkiem kasza kuskus. Piski, krzyki,
próby skandowania atakowały uszy, a ręce wyciągały się w ich kierunku jak
najdzikszy koszmar kieszonkowca. Tłum falował, skakał, wznosił się i opadał,
napierał na nich.
A nikt mnie nawet nie podrapie, pomyślał
Luhan, starając się przeć naprzód.
Niespodziewanie
jego udręka została zakończona 10 sekund później.
**
Kai tego dnia
był naprawdę rozkojarzony. Jego nowe opowiadanko uzyskało przez noc jedynie
dziesięć nowych komentarzy, co było wynikiem raczej miernym jak na jego
olśniewające zdolności pisarskie. Był przecież wirtuozem słowa, geniuszem
fabuły i odgadywał pragnienia tych słodkich istot, zgarbionych nad swoimi
komputerkami. Dlaczego tylko dziesięć?
Ponadto był
naprawdę wściekły i zmęczony napięciem, jakie panowało w grupie. Mimo
intensywnego myślenia i planowania nie był w stanie powstrzymać tych wszystkich
zdarzeń. Na początku chciał zapobiec tak szybkiemu rozwojowi wypadków. Suho nie
kontrolował swojego anioła stróża i niezależnie od tego, czy ten istniał
naprawdę, czy nie – Chanyeol, Baekhyun i Sehun pozostawali pod silnym wpływem
albo nadprzyrodzonych mocy albo własnych wymysłów, których intensywność była
podsycana przez zachowanie lidera. Co więcej, D.O. też jeszcze bardziej wycofał
się z życia. Wieczorami, po treningach siadał nad biureczkiem i coś tam sobie
wyklejał w albumie czy specjalnym zeszyciku. Jak na razie Kai szanował w pełni
jego prywatność, tłumacząc sobie, że tak właśnie został wychowany – by
respektować prawo do intymności innych osób. Prawda była taka, że uważał
Kyungsoo za osobę, która nie ma nic fascynującego do ukrycia. Jeżeli
sprawdzanie jego rzeczy nie mogło dostarczyć Kaiowi przyjemności, nie było to
warte jego wysiłku. Młody chłopak był
hedonistą w najdokładniejszym tego słowa znaczeniu.
Teraz
skierował się ku schodom, żeby dołączyć do reszty oczekującej na przylot ich
przyjaciół. Zły z powodu awarii windy wycelował stopą w pierwszy stopień, lecz
zamiast spokojnie przenieść ciężar ciała
i kontynuować schodzenie stracił równowagę, w kostce poczuł eksplozję
bólu i przechylił się do przodu, lecąc w dół.
- Kuuuuurw…!
PYK.
Kai ledwie
zarejestrował to, że usiadł na czymś miękkim. W sali weselnej, w której
aktualnie się znajdował, zaległa cisza. Chłopak sięgnął ręką pod swoje
siedzenie, a zadziwiony konsystencją i chłodem substancji podniósł ją do oczu.
Białe mazidło. Krem.
Zanim
ktokolwiek mógł głośno nazwać to co się stało – piękny Koreańczyk usiadł na
torcie weselnym – Kai zniknął pozostawiając zmiażdżone ciasto, zabierając ze
sobą odrobinę słodkiej masy na tyle spodni.
PYK.
Znów leciał
nad schodami i zaczął machać rękoma, by uchronić się od upadku… Nie, nie może
zniszczyć swojej twarzy, to był priorytet…
PYK.
Otworzył oczy
i starał się odetchnąć pełną piersią, ale było to niemożliwe, w końcu było zbyt
duszno. Kai znajdował się w saunie pełnej starych, nagich kobiet, poczuł się
otoczony, zdominowany przez te pomarszczone, galaretowate ciała pokryte
siatkami rozstępów i zmarszczek. Wyszczerzył oczy, skupił się, by nie zacząć
oddychać – nie tutaj, nie z nimi, nie mógł oddychać tym samym powietrzem co te
spocone, posunięte w latach organizmy – i gdy te zaczęły krzyczeć to stało się
znowu…
PYK.
Schody.
PYK.
Przyrżnął w
cos bardzo mocno własnym ciałem i krzyknął ogłuszająco, gdy wrzawa dotarła do
jego uszu. Piski, szczebiotanie tłumu zamieniło się w ryk. Poczuł, że teraz
naprawdę upada, ale zdołał zatrzymać się na czymś ciele, które niezupełnie
leżało, a klęczało. Jego głowa znalazła się na czyichś łydkach i poczuł rosnąca
panikę, bo tłum, który był zgromadzony wokół nich eksplodował wrzaskiem…
PYK.
Znalazł się
na samym dole schodów. Nie upadł, po prostu wylądował na brzuchu, bez żadnych
obrażeń. Serce biło mu jak oszalałe, bał się podnieść, by znów nie teleportować
bez udziału świadomości.
Kurwa, co się
właśnie stało?
**
LOL, KAJEK, CO CI SIĘ DZIEJE...... I w ogóle ten Czen i jego problemy murzyńskie zawsze mnie bawią. A Luhan to już przeszedł samego siebie. xDDD BOŻE, SKĄD TY TO WZIĘŁAŚ.
OdpowiedzUsuńo kurde, Kaiowi się chyba moce teleportacji rozregulowały XD
OdpowiedzUsuńKOCHAM CIE!!!!!!!!!!!!!!!! A od następnej notki będę komentować już prawdziwie, bo będą rzeczy, których nie widziałam!! Czekam, Cols <3
OdpowiedzUsuń