25 listopada 2012

Jaguar i inne chłopaki, cz. 16

W dzisiejszym odcinku pojawia się feniks Chanyeola.

**
- в конце концов – wyszeptał Baekhyun siadając po turecku na brzegu basenu, który znajdował się w budynku wytwórni - Моя мечта сбылась.
Chanyeol był przerażony. I milczący. Zwykle podzielał entuzjazm Baekhyuna i razem z nim odwalał przeróżne akcje i numery, które zawsze osiągały przynajmniej dziewięć punktów na dziesięć w skali idiotyzmu, ale teraz…
Nawet dla elastycznego umysłu Chanyeola to, co zrobił teraz jego chłopak to było o wiele za dużo.
Pływający w basenie jednorożec wyglądał na przynajmniej ogłupiałego. Jego naturalnie falująca bez powiewu wiatru grzywa była teraz pokarbowana, co nadało jej naprawdę monstrualnej puszystości. Lay wyginał szyję, by uchronić to końskie afro od zamoczenia, starał się tez wysoko unosić ogon, by żmudna praca Baekhyuna nie poszła na marne. 
Oczywiście nie karbowali mu włosów, gdy zmienił się już w konia. Przy ilości włosia mitycznego jednorożca było to niemożliwe. Zrobili to jeszcze, gdy Lay był totalnie nieprzytomny w ludzkiej postaci. Yeollie wątpił, by kiedykolwiek zdołał wymazać z pamięci czynność, którą musieli wykonać, by ogon Laya także był puszysty. Ale skoro Baekhyun chciał… Teraz był taki szczęśliwy. Tak szczęśliwy, że aż zemdlał i wjebał się głową w dół do basenu, nieprzytomny. Ojej.
Nie zważając na doznany uraz, Lay podpłynął do kolegi i wyłowił go, zaraz zamieniając się w człowieka. Wściekły i nieco rozkojarzony rzucił ciało przyjaciela na kafelki i spojrzał z pretensją na Chanyeola.
- Dobrze się bawiłeś karbując moje łon-
- Bardzo cię przepraszam – wszedł mu szybko w słowo chłopak, nie chcąc, by zdarzenie to stało się jeszcze bardziej prawdziwe po wypowiedzeniu na głos. Poza tym jego przeprosiny były jak najbardziej szczere; płynęły wprost z istoty jestestwa Koreańczyka.
- Przysięgam, że pływałbym o minutę dłużej i zacząłbym srać lukrem – wysyczał Lay, sięgając po swoje porzucone na brzegu, zdjęte z niego podstępem ubranie – Mam nadzieję, ze ten sadystyczny Rusek już z niego wyszedł.
- Na pewno – Chanyeol zerknął na wciąż nieprzytomnego Baeka. Nie pochylił się jednak, by jakoś go wygodniej ułożyć, nie zajął się nieprzytomnym. Nadal będąc w lekkim szoku, wyszedł z hali z basenem i skierował się do kuchni, gdzie musiał czekać jeszcze jego koktajl.
**
- Kłip kłip.
Chanyeol mył kubek po swoim koktajlu. Myślał, że po podobnym zastrzyku substancji chemicznych poczuje się nieco lepiej po dokonanym świętokradztwie, jednak przyniosło mu to jedynie trochę ulgi i dziwne szumy w uszach. Powinien już iść i zaopiekować się Baekhyunem, może ten mówi już po spełnieniu swojego najskrytszego marzenia po normalnemu…
- Kłip kłip.
Na podłodze przed głównym raperem EXO-K stał mały, sięgający mu do kolana pingwinek. Ptaszek machał swoimi płaskimi skrzydełkami, a wokół jego małych stóp widoczne były niewielkie języki ognia; pingwin wyglądał jakby stał w mini-ognisku.
Chłopak rzucił się do ratowania zwierzątka z niewielkiej jeszcze pożogi, złapał piszczące maleństwo pod skrzydełka i uniósł ku swojej twarzy. Ptak rozwarł swój dzióbek, co wyglądało jak radosny uśmiech.
- Kłipipipipip! – i wtedy chłopak dostrzegł, że na podłodze nadal coś się pali; szybko przydeptał niewielkie płomienie. Zadowolony z siebie znów spojrzał na ptaszątko; maleństwo  było cały czas otoczone ognistymi jęzorami. Chanyeol przerażony upuścił pisklaka, który zaczął biegać w wokół niego, kłapiąc dziobem, machając skrzydłami i zawodząc swoją pingwinią pieśń, wszystko robiąc to tak energicznie niczym zepsuta zabawka. Zabawka, która podłączono pod bardzo wysokie napięcie. 
Chłopak poczuł w sobie radosne zaintrygowanie, to samo, gdy pojawiało się podczas niespodziewanych striptizów Baekhyuna.
Wyciągnął rękę w kierunku rozszalałego pingwina, na razie ignorując gorący krąg w którym się znalazł. Zwierzątko ufnie otwarło się dziobem o jego palce.
- Kłip kłip kłip! Kłip kłip kłip! – brzmiało to jak uroczy chichot, więc Yeol zaśmiewał się także, rozczulony i przyjemnie zaskoczony tę niezwykłą niespodzianką. Taki mały ognisty pingwinek, taki komunikatywny, taki uroczy…
Nagle ptaszek przestał radośnie kłapać dzióbkiem i rzucił się do wyjścia z kuchni. Jak na pingwina biegał dosyć szybko, chociaż raczej pokracznie, kołysząc się zabawnie z nogi na nogę; jednak o wiele mniej zabawny był fakt, że ślady jego stóp były doskonale widoczne – w miejscu, gdzie łapa ptaka zetknęła się z podłożem płonęły małe ogniska.
Demoniczne kłipanie pingwina niosło się echem po korytarzu jeszcze długo, nim Chanyeol zorientował się, że powinien zapobiec jakoś pożarowi całego budynku SMentu. Chwycił gaśnicę wisząca przy wyjściu z kuchni i rzucił się za ptaszyskiem, które pozostawiało za sobą ognisty łańcuch, gdzie każdym ogniwem były jego kroki.
**
- Luhan, myślę, że powinieneś się uspokoić – głos Krisa był o wiele niższy niż zazwyczaj. Brzmiał trochę strasznie, może dlatego, ze instynkt macierzyński wzbudził w nim swego rodzaju nieufność do każdego, kto mógłby mu przeszkodzić w odchowaniu smoka.
Dystans do starszego Chińczyka był więc wskazany. Luhan mógł mu przeszkodzić w zajmowaniu się malcem, na przykład poprzez zaruchanie go na śmierć.
Śliczny chłopak zagryzł wargi, patrząc z dołu na swojego lidera. Nie spotkał się nigdy z taką dziwną odmową i silnym sugerowaniem zachowania dystansu. Zawsze był pożądany i tylko więź, która łączyła go z Sehunem powstrzymywała Luhana od smarowania sobie języka smakiem przygody. Jednak w obliczu cykliczności życia i kruchości istnienia tu i teraz ich uczucie stanęło pod znakiem zapytania.
Szkoda takiego ciała i warunków jakie ono stwarzało do zachowywania wierności. Luhan zawsze mógł się odrodzić jak ktoś równie obleśny i wtedy już nici z uciech tak specyficznego rodzaju. Dostał swoją szansę teraz.
- Ale dlaczego nie? – zapytał mrugając swoimi dużymi oczami. Dotknął delikatnie palcami łokcia wyższego chłopaka i zagryzł wargi – Wufan, nie daj się prosić… - przysunął się do niego i pochylił ku jego uchu – Zrobimy to jak chcesz, jak w filmie, który masz w folderze „Maraton fapania”.
Część Krisa, która nie miała zbyt wiele wspólnego z byciem matką zaczęła cichutko domagać się porzucenia smoczątka w ciemnej, wilgotnej piwnicy i zamknięcia go na amen. Tak, byłoby wysoce nieprofesjonalne, gdyby wziął Luhana ze sobą do łóżka, ale jak bardzo głupie byłoby nie skorzystanie z propozycji?
- No dobra – powiedział, a Luhan aż zaklaskał w swoje dłonie z radości – Ale najpierw zaśpiewamy mu kołysankę – uniósł niego koszulkę pod którą siedział nieco już zaspany smok – Nie mogę deprawować nieletnich.
Wkrótce obaj siedzieli już w sypialni Krisa i ułożywszy smoka na łóżku, koło Tao zaczęli mruczeć kołysanki do uszka gada. Jak na gust lidera, Luhan zbyt mocno wzdychał, ale w sumie i jemu trudno było powstrzymać entuzjazm. 
**
- Mój Boże… Ach… Kris… Wufan… Ach! Ach, ach… aaaach!
Kris zaczynał się już zastanawiać czy jest naprawdę tak dobry, czy to specyficzna cecha Luhana, by tak głośno oznajmiać swoje stany uniesienia, gdy sam poczuł coś, co kazało mu zawyć.
- AJAJAJAJJAJAJAJAJAJAJAJJJJJJJ! – zaryczał, wyciągając pod koniec niezwykle wysokie nuty, co sprawiło, że Luhan otworzył oczy, rozdziawił buzię w wyjątkowo mało seksowny sposób i spojrzał na swojego lidera jak na kretyna, ale tez z małą dawką podziwu; czyżby on był AŻ TAK dobry?
- Kłip kłip kłip kłip kłip – zawtórował pingwinek, który okładał nagie pośladki Krisa swoimi płaskimi skrzydełkami, które musiały być bardzo gorące, bo zostawiały na jasnej skórze bardzo czerwone ślady, które nie znikały – Kłip kłip kłip! Kłipipipipipip! – ptaszek klepnął Chińczyka jeszcze kilka razy, po czym zeskoczył z łóżka Chena, które zajęło się płomieniami. Radośnie potupał do drzwi i zaczął uciekać, zawodząc swoją pingwinią przyśpiewkę.
Luhan uniósł się na łokciach i spojrzał na pościel, która płonęła w najlepsze.
Wtedy do dormitorium wpadł Chanyeol z gaśnicą. Widząc ogień bez zastanowienie skierował strumień piany na ciała przyjaciół i ich łoże miłości, które zamieniło się czasowo w ołtarz ofiarny.
Dusząc się i krztusząc, Kris nie stracił jednak zimnej krwi. Przygwoździł Luhana do materaca i zaczął na nim intensywnie podskakiwać. Nie mógł stracić twarzy i stać się występnym liderem, który wykorzystuje swoje owieczki, nad którymi miał sprawować pieczę; musiał jakoś usprawiedliwić się przed Chanyeolem, do którego docierało, czego właśnie jest świadkiem.
- Kris… Luhan… Co? Jeboki z was jakieś... Trochę? 
- GASZĘ NA NIM POŻAR, KRETYNIE – Kris, silił się bardzo, aby jego głos brzmiał dosadnie, ale i zwyczajnie, jakby podlewał za pomocą konewki marchewki w ogrodzie w słoneczny dzień – NA CO CI TO NIBY WYGLĄDA?– wyrwało mu się między jednym a drugim podskokiem na nagim koledze z  grupy - BIEDNY LUHAN SIĘ NAM ZAPALIŁ, POMÓŻ MI!
Wyglądało na to, że wielu bawi się o wiele intensywniej na urodzinach Chena, niżby można było się spodziewać po drętwym początku imprezy.


**
Szczerze mówiąc zastanawiam sie nad szkicem nowej komedii, bo rzadko wpadam ostatnimi czasy na jakieś nowe pomysły do Jaguara. Aczkolwiek wszystko jest w fazie rozważania.
Pozdrawiam Was serdecznie, którzy to czytacie ^^

15 listopada 2012

Jaguar i inne chłopaki, cz.15


**
Celebryta Krzysztof I. nie wyspał się. Cała noc dręczyły go dziwne wizje… z jednym bohaterem, człowiekiem, którego w ogóle nie kojarzył, nie znał i z którym, czego był pewien, nigdy nie miał styczności.
Tym człowiekiem był młody Azjata. Krzysztof nie odróżniał ich narodowości, więc nie miał pojęcia czy był to Japończyk, Chińczyk, Tajwańczyk, Koreańczyk czy może mieszkaniec innego kraju. W każdym wypadku – chłopak był młody, wysoki i miał skośne oczy. Mężczyzna jednak musiał przyznać sam przed sobą, że młodzieniec ten był bardzo przystojny. Takie było jego pierwsze wrażenie, gdy we śnie pojawił się on w postaci kelnera, który miał obsłużyć jego stolik. Drugie wrażenie jednak było takie, ze stanowi on zagrożenie. Jego uroda była ekspansywna i agresywna, przynajmniej takie wrażenie robiła na Krzysztofie. Inni towarzysze biesiady wydawali się jednak oczarowani wdziękiem, powabem i rozpylaniem wysoce seksualnej atmosfery w lokalu. A to wszystko było zasługą tego skośnookiego, który podał im z boskim uśmiechem kartę dań, nie Krzysztofa, który mógł tylko w złości zaciskać zęby, że to nie on jest obiektem pożądania w tym pomieszczeniu.
Krzysztof z niechęcią śledził jego plecy, gdy egzotyczny z urody kelner odchodził, by zająć się innym stolikiem. Jego chód prowokował do snucia dwuznacznych myśli. Celebryta nie mógł kompletnie skupić się na wybraniu posiłku. Może głównie dlatego, że menu było wystylizowane na kształt krzyżówki, jednak fakt istnienia tak zniewalającej swym umiejętnie dozowanym seksapilem, którzy nie była Krzysiem I. także nie pozostawał na to bez wpływu.
Gdy kelner wrócił, by przyjąć zamówienie, Krzysztof nadal nie był zdecydowany co do swojego posiłku.  Zerknął nieufanie w stronę szerokiego uśmiechu Azjaty. Z niepokojem zarejestrował podniecenie wśród przyjaciół i współbiesiadników; tak obrzydliwie radośni, podnieceni możliwością zamienienia słowa z kimś tak pociągającym, nawet jeżeli mieli mówić o tak przyziemnych rzeczach jak posiłek… Krzysztof źle znosił brak uwagi. Łasy na podziw wstał z miejsca, by przyłożyć temu pięknisiowi w twarz, jednak natychmiast został pchnięty na swoje miejsce. I to przez kogo! Przez niego w samej osobie!
Kelner nachylił się ku niemu i ku zdziwieniu Krzysztofa odezwał się w zrozumiałym dla niego języku.
- Spokojnie, panie Krzysztofie, proszę się tak nie podniecać. I tak pan Krzysztof nigdy nie będzie taki seksowny jak ja – wyszeptał młody chłopak, pochylając się ku niemu. Zaczął powoli zdejmować koszule i celebry tę aż zassało z oburzenia, gdy jego oczom ukazała się nieskazitelna klatka piersiowa. Przecież każdy wiedział, że te wszystkie rzeczy made in China sa marnej jakości mimo że z wierzchu wyglądają całkiem nieźle, dlaczego jego przyjaciele nie widzieli tego i wzdychali teraz z zachwytu?
Wzdychali nawet wtedy, gdy Azjata podstawił Krzysztofowi swoje ramię pod nos. Mężczyzna spostrzegł mały tatuaż zdobiący biceps; czerwone jak krew serduszko przebite strzałą. Gdy chłopak napiął mięśnie stworzyło to iluzję ruchu; serce zabiło, chociaż rażone było miłością.
- Jamże jest prawdziwy zdobywca ludzkich dusz, nie ty – Azjata uśmiechnął się dumnie i tak promiennie, że zszokowany Krzysztof nie miał wyboru, tylko się obudzić.
**
Impreza Chena mogłaby być teraz dla Laya każdym innym świętem – Bożym Narodzeniem, Świętem Powstania Państwa, jego urodzinami czy rocznicą zgonu jego prababki – chłopak czułby się tak samo wspaniale. Wszystko dzięki trzem stosunkom odbytym z Luhanem w łazience. Byli totalnie nienasyceni, ich zbliżenia bardzo przypominały mu jazdę na rollercoasterze. Jeżeli dalej używać tej metafory, to w zasadzie tyłek starszego Chińczyka stanowił dla Laya najlepszy park rozrywki w jakim był w ciągu całego swojego życia.
Teraz, z drinkiem w ręku, siedział na kanapie z wielkim uśmiechem na twarzy. Kompletnie ignorował fakt, że Sehun spoglądał w jego stronę ze zbyt wielką częstotliwością; chłopak nie mógł mu niczego zarzucić, zwłaszcza że Luhan rozglądał się po pokoju, poświęcając niezwykle wiele uwagi kroczom swoich przyjaciół. To było głównie zmartwienie maknae, bo Luhan momentami wpatrywał się w rozporki niczym opętany, tak intensywnie, jakby chciał nawiązać z nimi ponadnaturalny kontakt i złapać więź choć najbardziej lichego porozumienia.
Lay z uśmiechem idioty, dla odmiany wodził wzrokiem po twarzach kolegów, z rozbawieniem wyłapując momenty, gdy orientowali się oni, że Luhan napastuje ich strefy intymne na odległość. Rozczulające.
Suho starał się zasłonić czymkolwiek przestrzeń między swoimi nogami, machając przy tym niespokojnie rękoma, co dawało dziwaczny efekt; Kai uśmiechał się jak idiota, udając, że posuwa sofę, lampę stojącą czy kanapkę, która miał zamiar zjeść. Kris starał się nie zdradzać zaingerowanie wzrokiem Luhana, jego zachowanie było cholernie wysublimowane, może przez fakt, że miał pod obszerną koszulką coś, co wyglądało na worek pełen połamanych krzeseł. Tao patrzył dzikim wzrokiem na worek połamanych krzeseł Krisa (jego obecność zdawała się wykańczać go nerwowo) i nie zwracał uwagi na przeciągające się spojrzenia Luhana. Chen zajadał swój tort drewnianą łyżką; gdy poczuł na swoim kroczu ciekawskie oczy przyjaciela wypluł trochę kremu na siebie, na ten punkt, na którym Luhan skupił całą swoją uwagę; chłopak cały podskoczył, co zirytowało Sehuna.
Gdy Lay ze swoja obserwacją doszedł do Chanyeola i Baekhyuna, okupujących wspólnie jeden fotel, poczuł, że słodka niemoc, z której czerpał zadowolenie, teraz staje się powodem panicznego strachu. I słusznie, ponieważ starszy z tej dwójki śmiało skierował się ku niemu i przywalił mu z całej siły karbownica w głowę. Chłopak, nie tak dawno upojony swoją zdobyczą, zdążył jeszcze pomyśleć, że po takich ekscesach czekała go naprawdę zaskakująca śmierć.
**
- Oj, to było naprawdę brutalne – skomentował całe zajście Anioł Stróż Suho, obojętnie patrząc na Baekhyuna i Chanyeola, którzy wytaszczali ich chińskiego kolegę z pomieszczenia, trzymając go za nogi i ciągnąć po podłodze.
- Oby coraz mniej takich przypadków, bo jeszcze wyślą was na przymusowy kurs pierwszej pomocy – wymamrotał skrzydlaty przybysz sam do siebie, wzdrygając się na myśl o tym, że ktoś mógłby kiedyś popisać się nabytymi na ów kursie umiejętnościami nie w porę (czyli wtedy, kiedy Suho targnie się wreszcie na swój smutny żywot).
Anioł Stróż nie był wybitnie zadowolony. Mimo że jego podopieczny bywał coraz bardziej milczący, bledszy i bardziej przerażony nic nie wskazywało na to, że w najbliższym czasie wypadnie z okna, wybiegnie na spotkanie rozpędzonemu tirowi czy weźmie kąpiel z tosterem. Gra o życie, o byt lub niebyt Suho nabierała rumieńców – to był chyba pierwszy raz, gdy charakter chłopaka był tak odporny na tkliwe, melancholijne sugestie o niedostosowaniu społecznym i niedostosowaniu do otoczenia. Skrzydlaty towarzysz Suho postanowił zmienić więc taktykę. Przed moment rozważał czy nie wepchnąć Suho w ramiona Luhana, który najwyraźniej przeżywał coś w rodzaju rui; jego pocieszny podopieczny umarłby pod ciężarem wyrzutów sumienia, jednak… to nie było to, czego Anioł oczekiwał. Musiał obrać troszeczkę bardziej brutalną taktykę.
Obszedł kanapę na której przycupnął lider grupy koreńskiej i pochylił się nad chłopakiem, zbliżając swoje niematerialne usta do jego ucha.
- Jesteś beznadziejny i do dupy – wyszeptał, po czym szybciutko przesunął się w inne miejsce, nie pozwalając zdezorientowanemu liderowi na przypisanie głosu komukolwiek. Nieobecność Baekhyuna w pokoju, który miał w zwyczaju obdarzać wszystkich swoich przyjaciół podobnymi uwagami sprawiła, że Suho bardzo się zmieszał. Rozejrzawszy się za sobą, zwrócił się do swojego duchowego opiekuna, który siedział teraz koło niego i piłował paznokcie.
- Słyszałeś to?
- Co znowu?
- Ach… nieważne… - Koreańczyk zasępił się i wbił wzrok we własne kolana. Skrzydlaty triumfował na całej linii, dopóki nie poczuł małej dłoni o krótkich palcach na swoim ramieniu.
- To bardzo nieładnie robić takie rzeczy naszemu wspólnemu koledze – Xiumin uśmiechnął się leciutko, wbijając swoje paznokcie bardzo mocno w ramię przerażonego w tym momencie Anioła.
- Jak ty…
- Wygląda na to, że coś nas łączy!
Suho był zupełnie nieświadomy, że właśnie teraz, na drętwych urodzinach Chena rozpoczęła się psychomachia w wykonaniu Niewidzialnego Członka Exo i Anioła Stróża Suho.
**
- Uwierzysz, że nosiłem go pod sercem…
- …
- Takiego malutkiego, wyobrażasz to sobie? Jak sobie pływał w tych wszystkich wodach i w ogóle… Szkoda, że tego nie pamiętam. Moje maleństwo, myślisz, że urośnie duży? Chciałbym go zawsze trzymać tak jak teraz, na kolanach, przy brzuchu, czuję, ze jest wtedy bezpieczny i jest mu dobrze…
- …
Tao zdecydowanie nie lubił, gdy Kris się upijał. Z reguły wychodził wtedy z niego super gangster i samiec alfa; nie było rzeczy, której wtedy starszy Chińczyk by nie zrobił; nie było osoby, której nie mógłby zaciągnąć do łóżka; nie było umiejętności, której nie zdołał posiąść. Jego słownictwo wzbogacało się o wyrazy wysoce niecenzuralne i uważane raczej za należące do języka rynsztokowego. Jednak Tao, mimo całej niechęci do takiego Krisa, uważał, że tak wspaniałej osobie można wybaczyć chwile słabości i chęć odreagowania codziennego stresu. Gdy Wufan wprawiał się w stan, gdy musiał informować każdego o własnej zajebistości, czarnowłosy chłopak zmywał się, by powrócić, gdy stan zajebistości przemieniał się w stan „bęłę rzygać”. Wtedy Tao mógł całą swoją troskę i czułość wyrazić w trzymaniu włosów, szukaniu miski lub czegokolwiek, co pomieściłoby wymiociny Krisa.
Nigdy nie zdarzyło się, by po pijanemu z Krisa wychodziła czuła mamusia. Była to cos tak niebywałego, że chłopak nie mógł pozbierać własnych myśli. Tao był jednocześnie zniesmaczony, wściekły, zawiedziony, rozczarowany. Co dziwne, przepełniał go tez wojowniczy nastrój; chciał pozbyć się tego dziwnego psa z najbliższego otoczenia swojego duizhanga i to jak najszybciej.
- Zastanawia mnie tylko… Jak? Jak on się począł? Jak moje maleństwo pojawiło się na tym świecie? Moja mała kruszyna, przecież musiałem ją jakoś skombinować, prawda? Małe smoczątka nie biorą się z powietrza… - głos Krisa był przyciszony i słodki; Tao wśród chaosu w swojej głowie zarejestrował myśl, ze pewnie Luhan mówi w podobny sposób do męskości Sehuna. 
- Może kiedyś po pijanemu spuściłeś się na pizzę pepperoni – wydusił z siebie Tao lodowato, przez zaciśnięte zęby. Zaskoczył sam siebie tym domysłem, jednak nie spuścił wzroku; może wcześniej nigdy nie pokusiłby się o podobny przytyk, ale teraz… wyglądało na to, że wszystko się zmieniło.



**
Serduszko mi się raduje, gdy widzę nowych czytelników ^^

04 listopada 2012

Jaguar i inne chłopaki, cz. 14


**
- Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam! Bliski jest koniec! Nawróćcie się, obrzydliwcy! – Chen zmarszczył nos, słysząc przytłumiony głos dochodzący zza drzwi. Za chwilę zmarszczył się jeszcze bardziej, gdy apelujący do nich kaznodzieja zaczął uderzać w gong, by zwrócić na siebie uwagę obu grup exo.
- Dwudziesty pierwszy grudnia zbliża się nieubłaganie! Zgładzeni zostaną niegodziwcy! - ktoś załomotał pięścią w drzwi sypialni Chena i Xiumina.
Chłopak, będący kiedyś czarnym popychadłem swojego murzyńskiego władcy niechętnie otworzył drzwi. Przed nim stał Siwon, ubrany w białą szatę, ze złotym łańcuchem choinkowym na głowie imitującym olśniewającą, anielską fryzurę. Obrazu miały dopełnić skrzydła trzymające się na gumowych ramiączkach oraz srebrny lakier na paznokciach wszystkich kończyn (Chen mógł to  zarejestrować, ponieważ starszy Koreańczyk był zupełnie bosy).
- Doprawdy? – zapytał Chen, unosząc brwi w wyrazie dezaprobaty.
Siwon wyraźnie się zmieszał.
- To ty – powiedział, zawstydzony, sięgając ręką do swojej kunsztownej kompozycji na głowie – Jedyny nie-gej tutaj.
- To ty –odrzekł Chen, czując się mimo zirytowania nieco niedorzecznie – Udajesz archanioła niosącego wieść pańską, a sam posuwasz Heechula.
- Heechulę - poprawił go niemal natychmiast ich gość - Jest kobietą. Dużo o tym świadczy – Siwon widocznie się naburmuszył – Ponadto moje przebranie jest odpowiednie i służy zbożnemu celowi. Ty także jako uczciwy człowiek powinieneś pracować nad nawróceniem swoich przyjaciół na słuszną drogę pełną dobrych wyborów.
- Oczywiście – zgodził się uprzejmie Chen – Mam kilka srebrnych cekinowych gwiazdek, może chciałbyś ich użyć? Z pewnością wtedy będziesz jeszcze bardziej wiarygodny.
- Czemu nie? – członek super Junior uśmiechnął się niepewnie, zapomniawszy o wcześniejszej, nieprzyjemnej uwadze rozmówcy.
- W życiu nie ma nic za darmo – wyszeptał mu prosto w twarz Chen, zatrzaskując zaraz z impetem w drzwi. Jedyne, co usłyszał w odpowiedzi, to kolejne nawoływania: „Bliska jest katastrofa, która zniszczy cały nasz dobytek! Nawróćcie się bracia!”.
Chen jednak nie myślał już o tym, co zrobi, gdy przyjdzie mu umierać. Musiał się przygotować do swojej imprezy urodzinowej.
**
Lay dobijał się do drzwi łazienki w której zabarykadował się Luhan. Gdyby chłopak wiedział, jakim dramatem dla starszego przyjaciela skończy się zamienianie w mitycznego konia to… to w życiu by tego nie zrobił. Nie chciał stawać się przyczyną złego samopoczucia tak uroczej istoty. To mogłoby uniemożliwić mu na zawsze dobranie się do tego rozkoszniaka.
- Zostaw mnie w spokoju – głos Chińczyka był matowy, martwy, wyprany z emocji. Luhan stał oparty o umywalkę i patrzył w lustro, wprost w swoje duże, brązowe oczy, teraz naznaczone wyrazem szaleństwa. 
Luhan wpadł w pułapkę własnych myśli. Kiedy do jego mózgu wdarły się te straszne, potworne strzępki wspomnień z poprzedniego życia, nie mógł w to uwierzyć. Pierwszym planem uporania się z obrzydliwą świadomością bycia kimś aż tak bardzo innym niż teraz było popełnienie samobójstwa razem z Suho. Chińczyk dokładnie przemyślał każdy krok. Zamknąłby się razem z Suho w pokoju. Koreańczyk wziąłby truciznę, a Luhan przebiłby pierś sztyletem, tak, że wypływająca krew objęłaby jego koszulę szkarłatem. Zaraz jednak do głosu we wnętrzu jego głowy doszła rozwaga – przecież to, że się zabije, nie znaczy, że już nigdy nie uświadomi sobie poprzednich przeżyć. A jeżeli odrodziłby się znowu jako ktoś… jako ktoś bardzo, bardzo niehigieniczny?
W poprzednim wcieleniu Luhan był człowiekiem niezachowującym czystości. Było to określenie bardzo eufemistyczne. Smutna prawda przedstawiała się następująco – Luhan w poprzednim wcieleniu był obleśnym człowiekiem. Jego dzieciństwo było zaprzepaszczoną szansą na rozwój – żaden  rodziców nie był w stanie przemówić mu do rozsądku i odciągnąć go od codziennych, dziesięciogodzinnych sesji gier komputerowych. Mimo że z wiekiem jego wolny czas zaczął być urozmaicany innym rodzajem rozrywek (gry komputerowe na przemian z masturbacją przed internetowym porno), nie były to zajęcia wspomagające rozwój. Nauczony, że wszystko przychodzi łatwo niczym pranie robione przez matkę zaniedbywał każda dziedzinę życia. Nie był wychowywany, był raczej hodowany i wyrósłby może na pasożyta społecznego, gdyby ojciec siłą nie wypchnął go w świat, wskazując ścieżkę, która ma obrać – instruktora jazdy. Od tej pory życie Antoniego, bo tak miało na imię poprzednie wcielenie Luhana, diametralnie się zmieniło. Zaczął on spotykać ludzi, dla których musiał być uprzejmy, by zyskać klientów, jednak nie było to specjalnie trudne, ponieważ nie miał w swoim miasteczku zbyt wielkiej konkurencji. Wystarczyło, ze nie obrażał idiotów próbujących usprawnić się w sztuce kierowania pojazdami i nie dotykał każdych piersi, które siadały obok. Szowinistyczne żarty i głupawe uwagi jednak były stałym elementem jego osobowości i nierozerwalnie łączyły się z jego jestestwem.
Nie osiągnął niczego w życiu, nie udało mu się nawet przygruchać sobie partnerki życiowej. Nic dziwnego; żywił się najprostszymi potrawami w których królowało smażone, ciężkie mięso. Za „drobną przyjemność w ciągu dnia” uważał przegryzienie kiełbasy przy spłoszonych, młodych dziewczynach, które uczył jeździć. Kąpał się raz na trzy dni latem lub raz na tydzień zimą, przestrzegając dat astronomicznych pór roku w kalendarzu. Cos pozostało mu jednak z dzieciństwa – wieczorne koniobicie przy bardzo dosadnym filmie wprost ze stron XXX. 
Luhan nie mógł pogodzić się z tym, ze jakaś cząstka jego mogła się tak stoczyć, tak skalać i ubrudzić. W przeszłości często dociekał przyczyny swoich niekontrolowanych zachowań takich jak drapanie się w miejscach intymnych lub dłubanie w nosie. Wyjaśnienie było druzgocące.
Ale… Luhan na chwile opuścił wzrok i spojrzał na swoje dłonie – arystokratyczne, o długich palcach, wychuchanych i wypielęgnowanych paznokciach. Różniły się znacznie od wielkich, krępych łap, których posiadaczem zdawał się być wcześniej. Przecież teraz… Przecież teraz nie był tym samym człowiekiem.
Ale mógł się znów stać kimś takim, jeśliby zdecydował się zabić i dokonałby tego strasznego czynu.
Nie, nie będzie przecież żył wiecznie w tak uroczym ciele i umyśle, jaki dostał.
Należało… należało więc skorzystać z okazji.
Luhan gwałtownie odwrócił się od umywalki i lustra i odkluczył drzwi łazienki, stając oko w oko z Yixingiem.
- Zmieniłeś moje życie – wyszeptał Luhan, unosząc lekko brodę. Jego głos był bardzo obniżony, poważny i drżał lekko.
Lay skamieniał patrząc na przyjaciela. Każde włókienko jego mięśni zdawało się boleć i krzyczeć o rozluźnienie.
Luhan przywołał młodszego Chińczyka gestem i samodzielnie zamknął na powrót drzwi na klucz.
Gdy chłopak rzucił się mu na szyje, a ich usta zderzyły się bardzo boleśnie, Yixing po raz pierwszy poczuł dziką radość z faktu bywania magicznym, kolorowym koniem z twardym tworem na środku czoła. Nie widział jeszcze, że „korzystanie z życia” Luhana nie skończy się tylko na sekszeniu z nim.
Ale teraz był całkiem zadowolony. Będzie taki aż do czasu wieczornej imprezy Chena.
**
Tao był przerażony. Skamieniały. Nie mógł wydusić z siebie ani jednego słowa, co było do niego podobne, ale co gorsza – myślenie też nie szło mu za dobrze.
Chińczyk wpatrywał się w milczeniu w swojego duizhanga. Miał na niego bardzo dobry widok – siedział naprzeciwko, w jasnej kuchni łapiącej światło słoneczne z zewnątrz. O dziwo, w budynku było bardzo cicho, co umożliwiało mu nieskazitelny odbiór rozgrywającej się przed nim scenki. Zwłaszcza mlaskanie bardzo wyraźnie pobrzmiewało w jego uszach.
MAMO DAJ JESZCZE…
Kris pochylił się ku swojemu dziecku, czerwonemu smoczątku i podał mu ustami pokarm. Potem, gdy mały gad zebrał wszystko spomiędzy warg lidera, Kris podniósł do ust półkilogramowy kawał surowej wieprzowiny i odgryzł potężny kawałek, by podać mu kolejna porcję mięsa. Na jego bladej twarzy malował się upór, gdy starał się bardzo dokładnie przygotować jedzenie dla swojej pociechy. Nie wyrzekł się bowiem ojcostwa czy też macierzyństwa… Takie stworzonka nie mogły się raczej mylić. A skoro malec odmawiał samodzielnego rozprawienia się z nieobrobionym w jakikolwiek zjadliwy dla człowieka sposób kawałkiem świni, należało przygotować go tak, by jego dziecko nie było głodne. Duma Krisa nie pozwalała mu na pozostawienie w tak dramatycznej sytuacji jego… potomka.
MAMUSIU, WIĘCEJ…
Mięso smakowało dziwacznie, trochę paskudnie, ale Kris starał się o tym nie myśleć. Odrywał zębami solidne kawałki, miażdżył mięso i nawilżał je własną śliną, chcąc by było naprawdę łatwe do spożycia przez tę czerwoną bestyjkę, która mrugając oczkami przytykała swój gorący pyszczek do jego ust i delikatnie odbierała każdy kęs. Ta czworonożna jaszczura ze skrzydłami naprawdę budziła w nim cieplejsze uczucia, sposób w jaki była od Krisa zależna, rozczulał go.
Tao nie zdawał sobie sprawy, że bardzo mocno ściska blat stołu, tuż za ostro zakończonym ogonem smoczego maleństwa. Może i obrazek byłby uroczy, gdyby Kris był jaskółcza ptasią mamą, a jego dziecko bezbronnym pisklakiem, ale na niebiosa, ten łuskowaty drań wydawał się być na tyle samodzielny, by sam zająć się gryzieniem.
Chłopak towarzyszył Krisowi przez cały czas karmienia, a także wtedy, gdy smoczek zwinął się na kolanach swojej mamy w bardzo twardą i bardzo ciepła kulkę, nakrył skrzydełkami i poszedł spać. Szokiem dla czarnowłosego było, gdy usłyszał cichą kołysankę wprost z wymęczonych mieleniem ust Krisa. Jeszcze gorzej poczuł się, gdy zobaczył jak długie palce lidera głaszczą opancerzoną powiekę stwora.
MUSIMY KIEDYŚ RAZEM ZJEŚĆ ŚWINKĘ, KTÓRA HODUJESZ… wymruczało sennie maleństwo, wzdychając głośno raz po raz, co wyraźnie go usypiało.
- Oczywiście, kochanie – wyszeptał Kris, niepewnie spoglądając w stronę przyjaciela, który z oburzenia aż otworzył usta. Zaraz jednak starszy chińczyk wyciągnął rękę, by pokrzepiająco poklepać Tao po przedramieniu.
„Wiesz że tego nie zrobię” – przekazał mu bez słów, poruszając jedynie ustami w przerysowany sposób.
Tao jednak miał taki mętlik w głowie, że niczego nie był już pewien. Był strasznie rozżalony, ze w momencie gdy już zbliżał się do swojego duizhanga, gdy wydawało mu się, ze może zdobywa Krisa troszeczkę bardziej na własność… pojawia się jego dziecko, wywodzące się na dodatek z innego gatunku.


****
1. Nie polecam robić tego, co robił Kris. Możecie zarazić się robakami, które wejdą Wam do mózgu czy jelit czy coś.
2. Dzielcie się swoimi opiniami, kocham je <3