27 grudnia 2012

Nowe opowiadanie!

Witam Was serdecznie po długiej, długiej nieobecności. Nie przynosze Wam jednak Jaguara, a inne opowiadanie.
Słowem wstępu - oczywiście jest o exo. Rzecz dzieje się jakiś czas temu w amerykańskim miasteczku. Oznacza to, że będzie dużo nieścisłości, ignorancji z mojej strony, jezeli chodzi o temat Ameryki tamtych czasów itp. itd., ale nie bardzo się tym przejmuję, więc jeżeli ktoś będzie bardziej zorientowany to jak najbardziej można mi wytykać niewiedzę, ale pewnie niewiele z tym zrobię (głównie przez brak czasu i chęci zgłębiania realiów).
Opowiadanie nie ma jeszcze tytułu.
Oczywiście +18.
Zapraszam do lektury! Kilka uwag znajdzie się jeszcze pod pierwszą częścią.

CZĘŚĆ I - CZEGO NIE NALEŻY ROBIĆ GDY NIE MOŻNA WZIĄĆ ROZWODU.


Luhan poprawił kołnierzyk swojej czarnej, oficjalnej sukni. Przejrzał się w lustrze i uśmiechnął się leciutko, zadowolony z rezultatu, jaki udało mu się osiągnąć w tym trudnym dla niego okresie. Wyglądał bardzo odpowiednio: uroczyście i poważnie, co było stosowne, gdy miało się zamiar uczestniczyć w pogrzebie własnego męża.
Okręcił się wokół własnej osi, z zadowoleniem patrząc jak ciężki materiał faluje wokół jego nóg. Co jak co, ale będzie naprawdę atrakcyjną młodą wdówką. Myśl ta wprawiała go w doskonały nastrój, co było jednak dosyć kłopotliwe. Nie wydawało się stosownym, by drugi główny bohater dzisiejszego dnia, zaraz po nieboszczyku kipiał entuzjazmem z powodu odzyskanej wolności. To mogłoby zostać bardzo źle odebrane przez społeczność niewielkiego miasteczka w jakim mieszkał. Co gorsza, takie zachowanie mogłoby ściągnąć podejrzenia na Luhana, a ostatnim o czym marzył było dać się zakuć w kajdanki przez szeryfa i odprowadzić do aresztu na oczach wszystkich zawistnych ludzi.
Nie, młoda wdowa musiała grać swoją rolę do końca, a to wydawało się być niemożliwe bez odpowiedniej charakteryzacji. Luhan odszedł od szafy z wielkim lustrem i usiadł przy toaletce, wyciągając z niej jaskrawą szminkę i paletkę cieni do powiek. Ze skupieniem przystąpił do charakteryzacji, nakładając warstwa po warstwie kolejne porcje kosmetyku, które miały imitować cienie pod oczami. Na końcu, ciągle nieprzekonany psiknął sobie perfumami prosto w oczy, rozwierając przy tym na siłę powieki.
Zaklął głośno, uderzając pięściami w jasny blat. Że tez odzyskanie swobody wymagało od niego tak poważnych ofiar!
**
- Dzieci! – zawołał, stając u stóp schodów, starając się, by jego głos łamał się przy drugiej sylabie – Już czas!
Dwójka jego szkrabów powoli zwlokła się z góry, popłakując cichutko i szlochając w rękawy swoich wyjściowych ubranek. Luhan skrzywił się; właściwie to kochał swoje dzieci, jednak nie mógł zapomnieć, że bywały one nieco ohydne, tak, jak teraz; nie rozumiał, jak można było smarkać w swoje ubranie?
Pocieszająco poklepał starszego synka po plecach, młodszego pogłaskał po głowie.
- No już, już, w tych trudnych dla nas chwilach musimy trzymać się razem i pamiętać, że TATUŚ PATRZY NA NAS Z GÓRY I NIE SPODOBAŁOBY MU SIĘ SMARKANIE W NAJLEPSZE UBRANIE NA KTÓRE CIĘZKO PRACOWAŁ, PRAWDA? – zapytał, udając, że ociera swoje zaczerwienione oczy koronkową chusteczką, która sam sporządził w jeden z długich wieczorów, gdy mógł wreszcie odpocząć od prania pieluch. Uważał jednak, by nie zrujnować swojej żałobnej charakteryzacji.
Tak, zdecydowanie Sehun musiał spoglądać na nich z góry, rozgarniając swoimi łapskami (którymi zwykł go obłapiać w ramach „małżeńskiego obowiązku”) chmury.  I bardzo dobrze, niech widzi co stracił, pomyślał z pewną zaciętością Luhan, popychając przez sobą dzieciaki, kręcąc przy tym tyłkiem z mocą najnowszych blenderów. Niech ogląda, niech patrzy, choćby z nieba…
Oczywiście przestał, gdy wyszli na podwórko. Tam, przygotowana przez pomocników stała już bryczka, którą mieli zajechać pod niewielki kościołek, w którym pastor Xiumin miał odprawić nabożeństwo.
***
Oczywiście, że był na językach całego miasta. Sehun był poważaną osobistością w mieście i jego śmierć okazała się wielkim lokalnym wydarzeniem, zwłaszcza, że wyglądało to na morderstwo. Ciężko bowiem wyjaśnić to, co przytrafiło się najpopularniejszemu producentowi świeżych warzyw i owoców w okolicy. Oficjalna wersja, przedstawiona przez nieutuloną w żalu żonę wyglądała następująco:
Była niedziela jeden z tych pięknych, kwietniowych dni, gdy słońce zaczyna coraz śmielej otulać ziemię swoim ciepłem. Po popołudniowej mszy w świątyni, Sehun, wraz z całą swoją rodziną zasiadł do obiadu, przygotowanego przez swoją uroczą żonę, Luhana. Sam jednak pragnął wypróbować nowy gatunek zielonego groszku, który miał stać się hitem wczesnego lata. Jak zwykle przyrządził go sam, porcję tylko dla niego, pragnąc samodzielnie ocenić walory smakowe tego warzywa, gdyż jak twierdził „Luhan był wspaniałą małżonką, jednak znał się tylko na materialnych przyjemnościach, gdyby mógł wzbogacić swoją kasetkę z biżuterią o kolejne świecidełko bez przeszkód mógłby wpierdalać owies miarkami, a poza tym brzydzi się ogrodnictwem”. Okazało się jednak, ze coś poszło bardzo nie tak; Sehun po kilkunastu minutach od zjedzenia niedoszłego specjału posiniał na twarzy i cały się wyprężył, po czym zaczął wymiotować ogromnymi falami swojej warzywnej nowości. Jak twierdził Luhan, Sehun bardzo kochał każdą rzecz w ich wspólnym domu i mimo swego cierpienia nie chciał zabrudzić dywanu który mógł kupić dzięki wcześniejszemu sprzedanemu gatunkowi nietrującego zielonego groszku, więc pobiegł do łazienki, by zwrócić resztę tej gorszej partii do wanny. Tam jednak torsje stały się tak gwałtowne, że utopił się w wodzie, pozostawionej tam w celu wymoczenia się sobotniego prania, które zaniedbała jedna z ich służących.
„I tak oto dokonał żywota, panie szeryfie” szeptał Luhan tego pamiętnego dnia, spuszczając wzrok na swoje nagie kolana, gdy strażnik porządku w tym mieście, Kris, przesłuchiwał go po raz pierwszy, w domu, w wieczór gdy zdarzyła się ta feralna przygoda. Nie wiadomo dlaczego Luhan miał wtedy na sobie króciutki, czarny szlafrok i być może odkryte białe uda świeżutkiej wdowy sprawiły, że szeryf zareagował nieco nieprzytomnie.
„Aha” – powiedział, nie zapisując nic sensownego w swoim notatniczku „No cóż” dodał po chwili, zaglądając w ciemne oczy ciężko wzdychającego w boleści chłopaka „Wypadki chodzą po ludziach, prawda? Mam nadzieję, że nie boi się pan spać sam w tej posiadłości? Tak jedynie z dziećmi, bez męskiego nadzorcy?”
„Nie jestem w stanie myśleć o niebezpieczeństwie w obliczu tej tragedii” – odparł wtedy Luhan, spuszczając skromnie wzrok, przebierając nerwowo nogami, czym doprowadził niemal do kolejnego zgonu w tym domu.
Oczywiście nie dla każdego przyczyna skonu Sehuna była tak jasna i oczywista jak dla szeryfa, który nie sądził, by ta urocza osóbka mogła zawinić w jakikolwiek sposób. Przecież to była oddana żona, już matka, pozostawiona sama w świecie rządzonym przez prawdziwych mężczyzn, samców alfa! Taka bezbronna wobec trudności, wobec życia! Nie zdołałaby podnieść ręki na człowieka, dzięki któremu na chleb na stole i zapewniony dobrobyt… Na pewno nie.
Na nieszczęście Luhana większość podejrzliwie przyglądała się mu się bardzo uważnie od chwili, gdy wieść o kopnięciu w kalendarz przez Sehuna rozeszła się. Ludzie starali się go przejrzeć, wyrwać jego sekret. Ich przeciągłe spojrzenia, nagłe szmery gdziekolwiek się pojawiał, to ostentacyjne marszczenie brwi i to pozorne współczucie z jakim głaskali jego potomstwo po policzkach, składając kondolencje… wszystko to bardzo irytowało młodą wdowę, znosiła jednak te działania z kamienną twarzą.
Nie. Nikt nigdy nie dowie się, że to on pozbył się swojego krnąbrnego małżonka, uwolnił spod jego surowej władzy… Wiedział, że świat nie zrozumie jego motywów, jego cierpienia, które odczuwał od pierwszego dnia pożycia z tym człowiekiem.
Jechał zasypać swojego męża w ziemi, ziemi które płodziła dla niego te wszystkie warzywa i owoce, ziemi, która już na wieczność ma odebrać Sehuna światu.  
 **
- Zebraliśmy się tu, aby pożegnać męża, ojca, naszego dobrego przyjaciela… eeeee… yyy… - Xiumin zająknął się i podniósł wzrok na zgromadzonych w jego kościele. Nie otrzymawszy pomocy wychylił się nieco i z zakłopotaniem starał się subtelnie zerknąć do trumny, której wieko było otwarte (nieboszczyk był dokładnie umyty i przyczyna zgonu nie mogła zostać odgadnięta jedynie dzięki wyglądowi) - … Oh Sehuna? – nie słysząc protestów, pokiwał głową, zadowolony ze swej zmyślności.
- Jego śmierć jest dla nas wszystkich wielką stratą. Każdy z nas zgodzi się z twierdzeniem, że nasz drogi brat może być przykładem dla każdego z nas. Troskliwy mąż – Xiumin posłał delikatny, kojący uśmiech w stronę wdowy, która skinęła lekko głową, unosząc chustkę do oczu – Czuły ojciec – wzrok duchownego prześlizgnął się po dwójce szkrabów-półsierot – A także niezrównany producent owoców i warzyw, które uprawiał na korzyść nas wszystkich – Xiumin poklepał się po brzuchu i westchnął, robiąc krótką przerwę, by każdy mógł sobie przypomnieć te wszystkie obiady ze zdrową fasolką, smakowitą kukurydzą z masełkiem czy domowe szarlotki z kruchymi, ociekającymi słodyczą jabłkami z sadu Sehuna.
- Tak, jego życie wypełnione było ciężką, uczciwą pracą.  Nasz biedny, drogi brat nie próżnował. Odnalazł w życiu swoją drogę, ścieżkę, której skrupulatnie się trzymał. Jako człowiek wypełniał wszystkie swoje obowiązki wobec rodziny i przyjaciół, jako członek społeczności stale udoskonalał swoją pracę. Czyż nie czuliśmy czułego dotyku ręki Oh Sehuna na pomidorach stanowiących składnik naszych posiłków? Jego troski otulającej każde grono wyhodowanych przez niego winogron?
Luhanowi ciężko było udawać jak bardzo cierpi, gdy słyszał te wszystkie odwołania do Sehuna jako wspaniałego farmera.  Nie mógł przestać wyobrażać sobie, że w trumnie leży obsypany ziemniaczanym puree.
Młoda wdowa bardzo pragnęła rozejrzeć się po kościele. Siedząc w pierwszej ławce, tuż przy twarzy Xiumina, który górował nad nieboszczykiem, wypowiadając teraz z emfazą „WYMODLONE PŁODY ROLNE! Z BOŻEJ ŁASKI!” nie mógł jednak się wiercić, by zobaczyć, kto przybył pożegnać jego małżonka.
- Mamo, chce mi się siku – wyszeptało młodsze dziecko, łapiąc Luhana za rękę okrytą koronkową rękawiczką, potrząsając nią gwałtownie.
- Na litość boską! – szepnął Luhan z naciskiem – To pogrzeb twojego ojca, twoim największym problemem jest robienie siku? – zapytał, zaglądając w ciemne oczy.  
Synek zamyślił się, poprawił swój tyłek na ławce i nie odezwał się, widocznie biorąc słowa matki do serca.
- Pomódlmy się teraz za dusze naszego drogiego brata, który powinien być dla nas wzorem do naśladowania.
Luhan niemalże prychnął. Jednak musiał utrzymać dobre wrażenie, więc złożył ręce i wzniósł swoje oczy w górę, z entuzjazmem wypowiadając słowa, raz po raz spoglądając na swoje dzieciaczki. Szkoda ich trochę, jednak teraz będzie wiodło im się lepiej, mamusia będzie przecież mniej zestresowana…
Nadszedł czas, by wynieść zmarłego ze świątyni i złożyć go do ziemi, żegnając pocieszającym, ze z prochu powstał i właśnie w proch się obróci. Młoda wdowa miała nadzieję, że pastor Xiumin nie wymyśli czegoś tak oryginalnego, że Sehun, użyźniając ziemię obróci się w słodkie brzoskwinie do konfitury czy czegoś podobnego.
Luhan powoli wstał z ławki i szeleszcząc materiałem ruszył w kierunku trumny. Wszedł na stopień, by móc z góry spojrzeć po raz ostatni na bladą twarz swojego małżonka. Na twarzy wdowy zagościł leciutki uśmiech, który mógł być odebrany jako nostalgiczny lub jako efekt nie do końca uświadomionego szoku, prawda była jednak taka, że Luhan odetchnął z ulgą, widząc spokojną twarz Sehuna.
Wyciągnął rękę, by pogłaskać go czule po policzku, na co nie mógł się zdobyć przez większości ich krótkiego małżeństwa. Pochylił się i złożył na bladych ustach leciutki pocałunek, zamykając przy tym oczy, uznając, że ten ostatni raz może dać mu trochę należnej mu z racji bycia mężem czułości.
Krzyknąłby, gdyby jego gardło nie skurczyło się ze strachu, gdy lodowate wargi objęły jego miękkie usta.
- Nigdy nie mogłem doczekać się podobnych czułostek, gdy jeszcze chodziłem po tym świecie – wymruczał drugi Sehun, który usiadł pierwszemu Sehunowi na udach. Drugi Sehun wyglądał jak duch – mleczny, półprzezroczysty z niezwykle jasnymi, świecącymi się lekko oczami – Nieładnie, Luhannie, perełko.
Odsunął się od tego zjawiska, a na jego twarzy malował się szok i niedowierzanie, którego tak długo nie mógł osiągnąć przy pomocy zwyczajnych środków. Wrócił na miejsce, popychając lekko dzieci, by także poszły pożegnać tatę. Synowie zdawali się niczego nie zauważać; młodszy nawet pomachał tacie przed nosem łapką, mówiąc głośno „Papatki”. Siedzący Sehun-duch patrzył na to z niedowierzaniem.
- No zupełnie jak mamusia, wdałeś się w mamusię, wiesz? – gdy podniósł głowę, by spojrzeć na żonę, która teraz próbowała wmontować się na stałe w drewnianą ławę, wyjaśnił – Nie, ich nie będę dręczyć. Będę dręczył tylko ciebie, kochanie, mój niewierny kwiatuszku…

***

Wszelkie opinie, uwagi, komentarze mile widziane.
Ok, a teraz coś, co bardzo mnie nurtuje. Czym właściwie jest Liebser Award? Jestem szczęśliwa że mnie nominowano (jej, komuś się podoba to co robię <3) jednak oprócz tego, że to jest to NIE WIEM ZUPEŁNIE CO MAM Z TYM ZROBIĆ, proszę bardzo o wyjasnienie mi, co mam z tym zrobic, bo naprawde nie orientuję się już tak szybko i sprawnie w blogowych społeczecznościach... xDDDD

25 listopada 2012

Jaguar i inne chłopaki, cz. 16

W dzisiejszym odcinku pojawia się feniks Chanyeola.

**
- в конце концов – wyszeptał Baekhyun siadając po turecku na brzegu basenu, który znajdował się w budynku wytwórni - Моя мечта сбылась.
Chanyeol był przerażony. I milczący. Zwykle podzielał entuzjazm Baekhyuna i razem z nim odwalał przeróżne akcje i numery, które zawsze osiągały przynajmniej dziewięć punktów na dziesięć w skali idiotyzmu, ale teraz…
Nawet dla elastycznego umysłu Chanyeola to, co zrobił teraz jego chłopak to było o wiele za dużo.
Pływający w basenie jednorożec wyglądał na przynajmniej ogłupiałego. Jego naturalnie falująca bez powiewu wiatru grzywa była teraz pokarbowana, co nadało jej naprawdę monstrualnej puszystości. Lay wyginał szyję, by uchronić to końskie afro od zamoczenia, starał się tez wysoko unosić ogon, by żmudna praca Baekhyuna nie poszła na marne. 
Oczywiście nie karbowali mu włosów, gdy zmienił się już w konia. Przy ilości włosia mitycznego jednorożca było to niemożliwe. Zrobili to jeszcze, gdy Lay był totalnie nieprzytomny w ludzkiej postaci. Yeollie wątpił, by kiedykolwiek zdołał wymazać z pamięci czynność, którą musieli wykonać, by ogon Laya także był puszysty. Ale skoro Baekhyun chciał… Teraz był taki szczęśliwy. Tak szczęśliwy, że aż zemdlał i wjebał się głową w dół do basenu, nieprzytomny. Ojej.
Nie zważając na doznany uraz, Lay podpłynął do kolegi i wyłowił go, zaraz zamieniając się w człowieka. Wściekły i nieco rozkojarzony rzucił ciało przyjaciela na kafelki i spojrzał z pretensją na Chanyeola.
- Dobrze się bawiłeś karbując moje łon-
- Bardzo cię przepraszam – wszedł mu szybko w słowo chłopak, nie chcąc, by zdarzenie to stało się jeszcze bardziej prawdziwe po wypowiedzeniu na głos. Poza tym jego przeprosiny były jak najbardziej szczere; płynęły wprost z istoty jestestwa Koreańczyka.
- Przysięgam, że pływałbym o minutę dłużej i zacząłbym srać lukrem – wysyczał Lay, sięgając po swoje porzucone na brzegu, zdjęte z niego podstępem ubranie – Mam nadzieję, ze ten sadystyczny Rusek już z niego wyszedł.
- Na pewno – Chanyeol zerknął na wciąż nieprzytomnego Baeka. Nie pochylił się jednak, by jakoś go wygodniej ułożyć, nie zajął się nieprzytomnym. Nadal będąc w lekkim szoku, wyszedł z hali z basenem i skierował się do kuchni, gdzie musiał czekać jeszcze jego koktajl.
**
- Kłip kłip.
Chanyeol mył kubek po swoim koktajlu. Myślał, że po podobnym zastrzyku substancji chemicznych poczuje się nieco lepiej po dokonanym świętokradztwie, jednak przyniosło mu to jedynie trochę ulgi i dziwne szumy w uszach. Powinien już iść i zaopiekować się Baekhyunem, może ten mówi już po spełnieniu swojego najskrytszego marzenia po normalnemu…
- Kłip kłip.
Na podłodze przed głównym raperem EXO-K stał mały, sięgający mu do kolana pingwinek. Ptaszek machał swoimi płaskimi skrzydełkami, a wokół jego małych stóp widoczne były niewielkie języki ognia; pingwin wyglądał jakby stał w mini-ognisku.
Chłopak rzucił się do ratowania zwierzątka z niewielkiej jeszcze pożogi, złapał piszczące maleństwo pod skrzydełka i uniósł ku swojej twarzy. Ptak rozwarł swój dzióbek, co wyglądało jak radosny uśmiech.
- Kłipipipipip! – i wtedy chłopak dostrzegł, że na podłodze nadal coś się pali; szybko przydeptał niewielkie płomienie. Zadowolony z siebie znów spojrzał na ptaszątko; maleństwo  było cały czas otoczone ognistymi jęzorami. Chanyeol przerażony upuścił pisklaka, który zaczął biegać w wokół niego, kłapiąc dziobem, machając skrzydłami i zawodząc swoją pingwinią pieśń, wszystko robiąc to tak energicznie niczym zepsuta zabawka. Zabawka, która podłączono pod bardzo wysokie napięcie. 
Chłopak poczuł w sobie radosne zaintrygowanie, to samo, gdy pojawiało się podczas niespodziewanych striptizów Baekhyuna.
Wyciągnął rękę w kierunku rozszalałego pingwina, na razie ignorując gorący krąg w którym się znalazł. Zwierzątko ufnie otwarło się dziobem o jego palce.
- Kłip kłip kłip! Kłip kłip kłip! – brzmiało to jak uroczy chichot, więc Yeol zaśmiewał się także, rozczulony i przyjemnie zaskoczony tę niezwykłą niespodzianką. Taki mały ognisty pingwinek, taki komunikatywny, taki uroczy…
Nagle ptaszek przestał radośnie kłapać dzióbkiem i rzucił się do wyjścia z kuchni. Jak na pingwina biegał dosyć szybko, chociaż raczej pokracznie, kołysząc się zabawnie z nogi na nogę; jednak o wiele mniej zabawny był fakt, że ślady jego stóp były doskonale widoczne – w miejscu, gdzie łapa ptaka zetknęła się z podłożem płonęły małe ogniska.
Demoniczne kłipanie pingwina niosło się echem po korytarzu jeszcze długo, nim Chanyeol zorientował się, że powinien zapobiec jakoś pożarowi całego budynku SMentu. Chwycił gaśnicę wisząca przy wyjściu z kuchni i rzucił się za ptaszyskiem, które pozostawiało za sobą ognisty łańcuch, gdzie każdym ogniwem były jego kroki.
**
- Luhan, myślę, że powinieneś się uspokoić – głos Krisa był o wiele niższy niż zazwyczaj. Brzmiał trochę strasznie, może dlatego, ze instynkt macierzyński wzbudził w nim swego rodzaju nieufność do każdego, kto mógłby mu przeszkodzić w odchowaniu smoka.
Dystans do starszego Chińczyka był więc wskazany. Luhan mógł mu przeszkodzić w zajmowaniu się malcem, na przykład poprzez zaruchanie go na śmierć.
Śliczny chłopak zagryzł wargi, patrząc z dołu na swojego lidera. Nie spotkał się nigdy z taką dziwną odmową i silnym sugerowaniem zachowania dystansu. Zawsze był pożądany i tylko więź, która łączyła go z Sehunem powstrzymywała Luhana od smarowania sobie języka smakiem przygody. Jednak w obliczu cykliczności życia i kruchości istnienia tu i teraz ich uczucie stanęło pod znakiem zapytania.
Szkoda takiego ciała i warunków jakie ono stwarzało do zachowywania wierności. Luhan zawsze mógł się odrodzić jak ktoś równie obleśny i wtedy już nici z uciech tak specyficznego rodzaju. Dostał swoją szansę teraz.
- Ale dlaczego nie? – zapytał mrugając swoimi dużymi oczami. Dotknął delikatnie palcami łokcia wyższego chłopaka i zagryzł wargi – Wufan, nie daj się prosić… - przysunął się do niego i pochylił ku jego uchu – Zrobimy to jak chcesz, jak w filmie, który masz w folderze „Maraton fapania”.
Część Krisa, która nie miała zbyt wiele wspólnego z byciem matką zaczęła cichutko domagać się porzucenia smoczątka w ciemnej, wilgotnej piwnicy i zamknięcia go na amen. Tak, byłoby wysoce nieprofesjonalne, gdyby wziął Luhana ze sobą do łóżka, ale jak bardzo głupie byłoby nie skorzystanie z propozycji?
- No dobra – powiedział, a Luhan aż zaklaskał w swoje dłonie z radości – Ale najpierw zaśpiewamy mu kołysankę – uniósł niego koszulkę pod którą siedział nieco już zaspany smok – Nie mogę deprawować nieletnich.
Wkrótce obaj siedzieli już w sypialni Krisa i ułożywszy smoka na łóżku, koło Tao zaczęli mruczeć kołysanki do uszka gada. Jak na gust lidera, Luhan zbyt mocno wzdychał, ale w sumie i jemu trudno było powstrzymać entuzjazm. 
**
- Mój Boże… Ach… Kris… Wufan… Ach! Ach, ach… aaaach!
Kris zaczynał się już zastanawiać czy jest naprawdę tak dobry, czy to specyficzna cecha Luhana, by tak głośno oznajmiać swoje stany uniesienia, gdy sam poczuł coś, co kazało mu zawyć.
- AJAJAJAJJAJAJAJAJAJAJAJJJJJJJ! – zaryczał, wyciągając pod koniec niezwykle wysokie nuty, co sprawiło, że Luhan otworzył oczy, rozdziawił buzię w wyjątkowo mało seksowny sposób i spojrzał na swojego lidera jak na kretyna, ale tez z małą dawką podziwu; czyżby on był AŻ TAK dobry?
- Kłip kłip kłip kłip kłip – zawtórował pingwinek, który okładał nagie pośladki Krisa swoimi płaskimi skrzydełkami, które musiały być bardzo gorące, bo zostawiały na jasnej skórze bardzo czerwone ślady, które nie znikały – Kłip kłip kłip! Kłipipipipipip! – ptaszek klepnął Chińczyka jeszcze kilka razy, po czym zeskoczył z łóżka Chena, które zajęło się płomieniami. Radośnie potupał do drzwi i zaczął uciekać, zawodząc swoją pingwinią przyśpiewkę.
Luhan uniósł się na łokciach i spojrzał na pościel, która płonęła w najlepsze.
Wtedy do dormitorium wpadł Chanyeol z gaśnicą. Widząc ogień bez zastanowienie skierował strumień piany na ciała przyjaciół i ich łoże miłości, które zamieniło się czasowo w ołtarz ofiarny.
Dusząc się i krztusząc, Kris nie stracił jednak zimnej krwi. Przygwoździł Luhana do materaca i zaczął na nim intensywnie podskakiwać. Nie mógł stracić twarzy i stać się występnym liderem, który wykorzystuje swoje owieczki, nad którymi miał sprawować pieczę; musiał jakoś usprawiedliwić się przed Chanyeolem, do którego docierało, czego właśnie jest świadkiem.
- Kris… Luhan… Co? Jeboki z was jakieś... Trochę? 
- GASZĘ NA NIM POŻAR, KRETYNIE – Kris, silił się bardzo, aby jego głos brzmiał dosadnie, ale i zwyczajnie, jakby podlewał za pomocą konewki marchewki w ogrodzie w słoneczny dzień – NA CO CI TO NIBY WYGLĄDA?– wyrwało mu się między jednym a drugim podskokiem na nagim koledze z  grupy - BIEDNY LUHAN SIĘ NAM ZAPALIŁ, POMÓŻ MI!
Wyglądało na to, że wielu bawi się o wiele intensywniej na urodzinach Chena, niżby można było się spodziewać po drętwym początku imprezy.


**
Szczerze mówiąc zastanawiam sie nad szkicem nowej komedii, bo rzadko wpadam ostatnimi czasy na jakieś nowe pomysły do Jaguara. Aczkolwiek wszystko jest w fazie rozważania.
Pozdrawiam Was serdecznie, którzy to czytacie ^^

15 listopada 2012

Jaguar i inne chłopaki, cz.15


**
Celebryta Krzysztof I. nie wyspał się. Cała noc dręczyły go dziwne wizje… z jednym bohaterem, człowiekiem, którego w ogóle nie kojarzył, nie znał i z którym, czego był pewien, nigdy nie miał styczności.
Tym człowiekiem był młody Azjata. Krzysztof nie odróżniał ich narodowości, więc nie miał pojęcia czy był to Japończyk, Chińczyk, Tajwańczyk, Koreańczyk czy może mieszkaniec innego kraju. W każdym wypadku – chłopak był młody, wysoki i miał skośne oczy. Mężczyzna jednak musiał przyznać sam przed sobą, że młodzieniec ten był bardzo przystojny. Takie było jego pierwsze wrażenie, gdy we śnie pojawił się on w postaci kelnera, który miał obsłużyć jego stolik. Drugie wrażenie jednak było takie, ze stanowi on zagrożenie. Jego uroda była ekspansywna i agresywna, przynajmniej takie wrażenie robiła na Krzysztofie. Inni towarzysze biesiady wydawali się jednak oczarowani wdziękiem, powabem i rozpylaniem wysoce seksualnej atmosfery w lokalu. A to wszystko było zasługą tego skośnookiego, który podał im z boskim uśmiechem kartę dań, nie Krzysztofa, który mógł tylko w złości zaciskać zęby, że to nie on jest obiektem pożądania w tym pomieszczeniu.
Krzysztof z niechęcią śledził jego plecy, gdy egzotyczny z urody kelner odchodził, by zająć się innym stolikiem. Jego chód prowokował do snucia dwuznacznych myśli. Celebryta nie mógł kompletnie skupić się na wybraniu posiłku. Może głównie dlatego, że menu było wystylizowane na kształt krzyżówki, jednak fakt istnienia tak zniewalającej swym umiejętnie dozowanym seksapilem, którzy nie była Krzysiem I. także nie pozostawał na to bez wpływu.
Gdy kelner wrócił, by przyjąć zamówienie, Krzysztof nadal nie był zdecydowany co do swojego posiłku.  Zerknął nieufanie w stronę szerokiego uśmiechu Azjaty. Z niepokojem zarejestrował podniecenie wśród przyjaciół i współbiesiadników; tak obrzydliwie radośni, podnieceni możliwością zamienienia słowa z kimś tak pociągającym, nawet jeżeli mieli mówić o tak przyziemnych rzeczach jak posiłek… Krzysztof źle znosił brak uwagi. Łasy na podziw wstał z miejsca, by przyłożyć temu pięknisiowi w twarz, jednak natychmiast został pchnięty na swoje miejsce. I to przez kogo! Przez niego w samej osobie!
Kelner nachylił się ku niemu i ku zdziwieniu Krzysztofa odezwał się w zrozumiałym dla niego języku.
- Spokojnie, panie Krzysztofie, proszę się tak nie podniecać. I tak pan Krzysztof nigdy nie będzie taki seksowny jak ja – wyszeptał młody chłopak, pochylając się ku niemu. Zaczął powoli zdejmować koszule i celebry tę aż zassało z oburzenia, gdy jego oczom ukazała się nieskazitelna klatka piersiowa. Przecież każdy wiedział, że te wszystkie rzeczy made in China sa marnej jakości mimo że z wierzchu wyglądają całkiem nieźle, dlaczego jego przyjaciele nie widzieli tego i wzdychali teraz z zachwytu?
Wzdychali nawet wtedy, gdy Azjata podstawił Krzysztofowi swoje ramię pod nos. Mężczyzna spostrzegł mały tatuaż zdobiący biceps; czerwone jak krew serduszko przebite strzałą. Gdy chłopak napiął mięśnie stworzyło to iluzję ruchu; serce zabiło, chociaż rażone było miłością.
- Jamże jest prawdziwy zdobywca ludzkich dusz, nie ty – Azjata uśmiechnął się dumnie i tak promiennie, że zszokowany Krzysztof nie miał wyboru, tylko się obudzić.
**
Impreza Chena mogłaby być teraz dla Laya każdym innym świętem – Bożym Narodzeniem, Świętem Powstania Państwa, jego urodzinami czy rocznicą zgonu jego prababki – chłopak czułby się tak samo wspaniale. Wszystko dzięki trzem stosunkom odbytym z Luhanem w łazience. Byli totalnie nienasyceni, ich zbliżenia bardzo przypominały mu jazdę na rollercoasterze. Jeżeli dalej używać tej metafory, to w zasadzie tyłek starszego Chińczyka stanowił dla Laya najlepszy park rozrywki w jakim był w ciągu całego swojego życia.
Teraz, z drinkiem w ręku, siedział na kanapie z wielkim uśmiechem na twarzy. Kompletnie ignorował fakt, że Sehun spoglądał w jego stronę ze zbyt wielką częstotliwością; chłopak nie mógł mu niczego zarzucić, zwłaszcza że Luhan rozglądał się po pokoju, poświęcając niezwykle wiele uwagi kroczom swoich przyjaciół. To było głównie zmartwienie maknae, bo Luhan momentami wpatrywał się w rozporki niczym opętany, tak intensywnie, jakby chciał nawiązać z nimi ponadnaturalny kontakt i złapać więź choć najbardziej lichego porozumienia.
Lay z uśmiechem idioty, dla odmiany wodził wzrokiem po twarzach kolegów, z rozbawieniem wyłapując momenty, gdy orientowali się oni, że Luhan napastuje ich strefy intymne na odległość. Rozczulające.
Suho starał się zasłonić czymkolwiek przestrzeń między swoimi nogami, machając przy tym niespokojnie rękoma, co dawało dziwaczny efekt; Kai uśmiechał się jak idiota, udając, że posuwa sofę, lampę stojącą czy kanapkę, która miał zamiar zjeść. Kris starał się nie zdradzać zaingerowanie wzrokiem Luhana, jego zachowanie było cholernie wysublimowane, może przez fakt, że miał pod obszerną koszulką coś, co wyglądało na worek pełen połamanych krzeseł. Tao patrzył dzikim wzrokiem na worek połamanych krzeseł Krisa (jego obecność zdawała się wykańczać go nerwowo) i nie zwracał uwagi na przeciągające się spojrzenia Luhana. Chen zajadał swój tort drewnianą łyżką; gdy poczuł na swoim kroczu ciekawskie oczy przyjaciela wypluł trochę kremu na siebie, na ten punkt, na którym Luhan skupił całą swoją uwagę; chłopak cały podskoczył, co zirytowało Sehuna.
Gdy Lay ze swoja obserwacją doszedł do Chanyeola i Baekhyuna, okupujących wspólnie jeden fotel, poczuł, że słodka niemoc, z której czerpał zadowolenie, teraz staje się powodem panicznego strachu. I słusznie, ponieważ starszy z tej dwójki śmiało skierował się ku niemu i przywalił mu z całej siły karbownica w głowę. Chłopak, nie tak dawno upojony swoją zdobyczą, zdążył jeszcze pomyśleć, że po takich ekscesach czekała go naprawdę zaskakująca śmierć.
**
- Oj, to było naprawdę brutalne – skomentował całe zajście Anioł Stróż Suho, obojętnie patrząc na Baekhyuna i Chanyeola, którzy wytaszczali ich chińskiego kolegę z pomieszczenia, trzymając go za nogi i ciągnąć po podłodze.
- Oby coraz mniej takich przypadków, bo jeszcze wyślą was na przymusowy kurs pierwszej pomocy – wymamrotał skrzydlaty przybysz sam do siebie, wzdrygając się na myśl o tym, że ktoś mógłby kiedyś popisać się nabytymi na ów kursie umiejętnościami nie w porę (czyli wtedy, kiedy Suho targnie się wreszcie na swój smutny żywot).
Anioł Stróż nie był wybitnie zadowolony. Mimo że jego podopieczny bywał coraz bardziej milczący, bledszy i bardziej przerażony nic nie wskazywało na to, że w najbliższym czasie wypadnie z okna, wybiegnie na spotkanie rozpędzonemu tirowi czy weźmie kąpiel z tosterem. Gra o życie, o byt lub niebyt Suho nabierała rumieńców – to był chyba pierwszy raz, gdy charakter chłopaka był tak odporny na tkliwe, melancholijne sugestie o niedostosowaniu społecznym i niedostosowaniu do otoczenia. Skrzydlaty towarzysz Suho postanowił zmienić więc taktykę. Przed moment rozważał czy nie wepchnąć Suho w ramiona Luhana, który najwyraźniej przeżywał coś w rodzaju rui; jego pocieszny podopieczny umarłby pod ciężarem wyrzutów sumienia, jednak… to nie było to, czego Anioł oczekiwał. Musiał obrać troszeczkę bardziej brutalną taktykę.
Obszedł kanapę na której przycupnął lider grupy koreńskiej i pochylił się nad chłopakiem, zbliżając swoje niematerialne usta do jego ucha.
- Jesteś beznadziejny i do dupy – wyszeptał, po czym szybciutko przesunął się w inne miejsce, nie pozwalając zdezorientowanemu liderowi na przypisanie głosu komukolwiek. Nieobecność Baekhyuna w pokoju, który miał w zwyczaju obdarzać wszystkich swoich przyjaciół podobnymi uwagami sprawiła, że Suho bardzo się zmieszał. Rozejrzawszy się za sobą, zwrócił się do swojego duchowego opiekuna, który siedział teraz koło niego i piłował paznokcie.
- Słyszałeś to?
- Co znowu?
- Ach… nieważne… - Koreańczyk zasępił się i wbił wzrok we własne kolana. Skrzydlaty triumfował na całej linii, dopóki nie poczuł małej dłoni o krótkich palcach na swoim ramieniu.
- To bardzo nieładnie robić takie rzeczy naszemu wspólnemu koledze – Xiumin uśmiechnął się leciutko, wbijając swoje paznokcie bardzo mocno w ramię przerażonego w tym momencie Anioła.
- Jak ty…
- Wygląda na to, że coś nas łączy!
Suho był zupełnie nieświadomy, że właśnie teraz, na drętwych urodzinach Chena rozpoczęła się psychomachia w wykonaniu Niewidzialnego Członka Exo i Anioła Stróża Suho.
**
- Uwierzysz, że nosiłem go pod sercem…
- …
- Takiego malutkiego, wyobrażasz to sobie? Jak sobie pływał w tych wszystkich wodach i w ogóle… Szkoda, że tego nie pamiętam. Moje maleństwo, myślisz, że urośnie duży? Chciałbym go zawsze trzymać tak jak teraz, na kolanach, przy brzuchu, czuję, ze jest wtedy bezpieczny i jest mu dobrze…
- …
Tao zdecydowanie nie lubił, gdy Kris się upijał. Z reguły wychodził wtedy z niego super gangster i samiec alfa; nie było rzeczy, której wtedy starszy Chińczyk by nie zrobił; nie było osoby, której nie mógłby zaciągnąć do łóżka; nie było umiejętności, której nie zdołał posiąść. Jego słownictwo wzbogacało się o wyrazy wysoce niecenzuralne i uważane raczej za należące do języka rynsztokowego. Jednak Tao, mimo całej niechęci do takiego Krisa, uważał, że tak wspaniałej osobie można wybaczyć chwile słabości i chęć odreagowania codziennego stresu. Gdy Wufan wprawiał się w stan, gdy musiał informować każdego o własnej zajebistości, czarnowłosy chłopak zmywał się, by powrócić, gdy stan zajebistości przemieniał się w stan „bęłę rzygać”. Wtedy Tao mógł całą swoją troskę i czułość wyrazić w trzymaniu włosów, szukaniu miski lub czegokolwiek, co pomieściłoby wymiociny Krisa.
Nigdy nie zdarzyło się, by po pijanemu z Krisa wychodziła czuła mamusia. Była to cos tak niebywałego, że chłopak nie mógł pozbierać własnych myśli. Tao był jednocześnie zniesmaczony, wściekły, zawiedziony, rozczarowany. Co dziwne, przepełniał go tez wojowniczy nastrój; chciał pozbyć się tego dziwnego psa z najbliższego otoczenia swojego duizhanga i to jak najszybciej.
- Zastanawia mnie tylko… Jak? Jak on się począł? Jak moje maleństwo pojawiło się na tym świecie? Moja mała kruszyna, przecież musiałem ją jakoś skombinować, prawda? Małe smoczątka nie biorą się z powietrza… - głos Krisa był przyciszony i słodki; Tao wśród chaosu w swojej głowie zarejestrował myśl, ze pewnie Luhan mówi w podobny sposób do męskości Sehuna. 
- Może kiedyś po pijanemu spuściłeś się na pizzę pepperoni – wydusił z siebie Tao lodowato, przez zaciśnięte zęby. Zaskoczył sam siebie tym domysłem, jednak nie spuścił wzroku; może wcześniej nigdy nie pokusiłby się o podobny przytyk, ale teraz… wyglądało na to, że wszystko się zmieniło.



**
Serduszko mi się raduje, gdy widzę nowych czytelników ^^

04 listopada 2012

Jaguar i inne chłopaki, cz. 14


**
- Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam! Bliski jest koniec! Nawróćcie się, obrzydliwcy! – Chen zmarszczył nos, słysząc przytłumiony głos dochodzący zza drzwi. Za chwilę zmarszczył się jeszcze bardziej, gdy apelujący do nich kaznodzieja zaczął uderzać w gong, by zwrócić na siebie uwagę obu grup exo.
- Dwudziesty pierwszy grudnia zbliża się nieubłaganie! Zgładzeni zostaną niegodziwcy! - ktoś załomotał pięścią w drzwi sypialni Chena i Xiumina.
Chłopak, będący kiedyś czarnym popychadłem swojego murzyńskiego władcy niechętnie otworzył drzwi. Przed nim stał Siwon, ubrany w białą szatę, ze złotym łańcuchem choinkowym na głowie imitującym olśniewającą, anielską fryzurę. Obrazu miały dopełnić skrzydła trzymające się na gumowych ramiączkach oraz srebrny lakier na paznokciach wszystkich kończyn (Chen mógł to  zarejestrować, ponieważ starszy Koreańczyk był zupełnie bosy).
- Doprawdy? – zapytał Chen, unosząc brwi w wyrazie dezaprobaty.
Siwon wyraźnie się zmieszał.
- To ty – powiedział, zawstydzony, sięgając ręką do swojej kunsztownej kompozycji na głowie – Jedyny nie-gej tutaj.
- To ty –odrzekł Chen, czując się mimo zirytowania nieco niedorzecznie – Udajesz archanioła niosącego wieść pańską, a sam posuwasz Heechula.
- Heechulę - poprawił go niemal natychmiast ich gość - Jest kobietą. Dużo o tym świadczy – Siwon widocznie się naburmuszył – Ponadto moje przebranie jest odpowiednie i służy zbożnemu celowi. Ty także jako uczciwy człowiek powinieneś pracować nad nawróceniem swoich przyjaciół na słuszną drogę pełną dobrych wyborów.
- Oczywiście – zgodził się uprzejmie Chen – Mam kilka srebrnych cekinowych gwiazdek, może chciałbyś ich użyć? Z pewnością wtedy będziesz jeszcze bardziej wiarygodny.
- Czemu nie? – członek super Junior uśmiechnął się niepewnie, zapomniawszy o wcześniejszej, nieprzyjemnej uwadze rozmówcy.
- W życiu nie ma nic za darmo – wyszeptał mu prosto w twarz Chen, zatrzaskując zaraz z impetem w drzwi. Jedyne, co usłyszał w odpowiedzi, to kolejne nawoływania: „Bliska jest katastrofa, która zniszczy cały nasz dobytek! Nawróćcie się bracia!”.
Chen jednak nie myślał już o tym, co zrobi, gdy przyjdzie mu umierać. Musiał się przygotować do swojej imprezy urodzinowej.
**
Lay dobijał się do drzwi łazienki w której zabarykadował się Luhan. Gdyby chłopak wiedział, jakim dramatem dla starszego przyjaciela skończy się zamienianie w mitycznego konia to… to w życiu by tego nie zrobił. Nie chciał stawać się przyczyną złego samopoczucia tak uroczej istoty. To mogłoby uniemożliwić mu na zawsze dobranie się do tego rozkoszniaka.
- Zostaw mnie w spokoju – głos Chińczyka był matowy, martwy, wyprany z emocji. Luhan stał oparty o umywalkę i patrzył w lustro, wprost w swoje duże, brązowe oczy, teraz naznaczone wyrazem szaleństwa. 
Luhan wpadł w pułapkę własnych myśli. Kiedy do jego mózgu wdarły się te straszne, potworne strzępki wspomnień z poprzedniego życia, nie mógł w to uwierzyć. Pierwszym planem uporania się z obrzydliwą świadomością bycia kimś aż tak bardzo innym niż teraz było popełnienie samobójstwa razem z Suho. Chińczyk dokładnie przemyślał każdy krok. Zamknąłby się razem z Suho w pokoju. Koreańczyk wziąłby truciznę, a Luhan przebiłby pierś sztyletem, tak, że wypływająca krew objęłaby jego koszulę szkarłatem. Zaraz jednak do głosu we wnętrzu jego głowy doszła rozwaga – przecież to, że się zabije, nie znaczy, że już nigdy nie uświadomi sobie poprzednich przeżyć. A jeżeli odrodziłby się znowu jako ktoś… jako ktoś bardzo, bardzo niehigieniczny?
W poprzednim wcieleniu Luhan był człowiekiem niezachowującym czystości. Było to określenie bardzo eufemistyczne. Smutna prawda przedstawiała się następująco – Luhan w poprzednim wcieleniu był obleśnym człowiekiem. Jego dzieciństwo było zaprzepaszczoną szansą na rozwój – żaden  rodziców nie był w stanie przemówić mu do rozsądku i odciągnąć go od codziennych, dziesięciogodzinnych sesji gier komputerowych. Mimo że z wiekiem jego wolny czas zaczął być urozmaicany innym rodzajem rozrywek (gry komputerowe na przemian z masturbacją przed internetowym porno), nie były to zajęcia wspomagające rozwój. Nauczony, że wszystko przychodzi łatwo niczym pranie robione przez matkę zaniedbywał każda dziedzinę życia. Nie był wychowywany, był raczej hodowany i wyrósłby może na pasożyta społecznego, gdyby ojciec siłą nie wypchnął go w świat, wskazując ścieżkę, która ma obrać – instruktora jazdy. Od tej pory życie Antoniego, bo tak miało na imię poprzednie wcielenie Luhana, diametralnie się zmieniło. Zaczął on spotykać ludzi, dla których musiał być uprzejmy, by zyskać klientów, jednak nie było to specjalnie trudne, ponieważ nie miał w swoim miasteczku zbyt wielkiej konkurencji. Wystarczyło, ze nie obrażał idiotów próbujących usprawnić się w sztuce kierowania pojazdami i nie dotykał każdych piersi, które siadały obok. Szowinistyczne żarty i głupawe uwagi jednak były stałym elementem jego osobowości i nierozerwalnie łączyły się z jego jestestwem.
Nie osiągnął niczego w życiu, nie udało mu się nawet przygruchać sobie partnerki życiowej. Nic dziwnego; żywił się najprostszymi potrawami w których królowało smażone, ciężkie mięso. Za „drobną przyjemność w ciągu dnia” uważał przegryzienie kiełbasy przy spłoszonych, młodych dziewczynach, które uczył jeździć. Kąpał się raz na trzy dni latem lub raz na tydzień zimą, przestrzegając dat astronomicznych pór roku w kalendarzu. Cos pozostało mu jednak z dzieciństwa – wieczorne koniobicie przy bardzo dosadnym filmie wprost ze stron XXX. 
Luhan nie mógł pogodzić się z tym, ze jakaś cząstka jego mogła się tak stoczyć, tak skalać i ubrudzić. W przeszłości często dociekał przyczyny swoich niekontrolowanych zachowań takich jak drapanie się w miejscach intymnych lub dłubanie w nosie. Wyjaśnienie było druzgocące.
Ale… Luhan na chwile opuścił wzrok i spojrzał na swoje dłonie – arystokratyczne, o długich palcach, wychuchanych i wypielęgnowanych paznokciach. Różniły się znacznie od wielkich, krępych łap, których posiadaczem zdawał się być wcześniej. Przecież teraz… Przecież teraz nie był tym samym człowiekiem.
Ale mógł się znów stać kimś takim, jeśliby zdecydował się zabić i dokonałby tego strasznego czynu.
Nie, nie będzie przecież żył wiecznie w tak uroczym ciele i umyśle, jaki dostał.
Należało… należało więc skorzystać z okazji.
Luhan gwałtownie odwrócił się od umywalki i lustra i odkluczył drzwi łazienki, stając oko w oko z Yixingiem.
- Zmieniłeś moje życie – wyszeptał Luhan, unosząc lekko brodę. Jego głos był bardzo obniżony, poważny i drżał lekko.
Lay skamieniał patrząc na przyjaciela. Każde włókienko jego mięśni zdawało się boleć i krzyczeć o rozluźnienie.
Luhan przywołał młodszego Chińczyka gestem i samodzielnie zamknął na powrót drzwi na klucz.
Gdy chłopak rzucił się mu na szyje, a ich usta zderzyły się bardzo boleśnie, Yixing po raz pierwszy poczuł dziką radość z faktu bywania magicznym, kolorowym koniem z twardym tworem na środku czoła. Nie widział jeszcze, że „korzystanie z życia” Luhana nie skończy się tylko na sekszeniu z nim.
Ale teraz był całkiem zadowolony. Będzie taki aż do czasu wieczornej imprezy Chena.
**
Tao był przerażony. Skamieniały. Nie mógł wydusić z siebie ani jednego słowa, co było do niego podobne, ale co gorsza – myślenie też nie szło mu za dobrze.
Chińczyk wpatrywał się w milczeniu w swojego duizhanga. Miał na niego bardzo dobry widok – siedział naprzeciwko, w jasnej kuchni łapiącej światło słoneczne z zewnątrz. O dziwo, w budynku było bardzo cicho, co umożliwiało mu nieskazitelny odbiór rozgrywającej się przed nim scenki. Zwłaszcza mlaskanie bardzo wyraźnie pobrzmiewało w jego uszach.
MAMO DAJ JESZCZE…
Kris pochylił się ku swojemu dziecku, czerwonemu smoczątku i podał mu ustami pokarm. Potem, gdy mały gad zebrał wszystko spomiędzy warg lidera, Kris podniósł do ust półkilogramowy kawał surowej wieprzowiny i odgryzł potężny kawałek, by podać mu kolejna porcję mięsa. Na jego bladej twarzy malował się upór, gdy starał się bardzo dokładnie przygotować jedzenie dla swojej pociechy. Nie wyrzekł się bowiem ojcostwa czy też macierzyństwa… Takie stworzonka nie mogły się raczej mylić. A skoro malec odmawiał samodzielnego rozprawienia się z nieobrobionym w jakikolwiek zjadliwy dla człowieka sposób kawałkiem świni, należało przygotować go tak, by jego dziecko nie było głodne. Duma Krisa nie pozwalała mu na pozostawienie w tak dramatycznej sytuacji jego… potomka.
MAMUSIU, WIĘCEJ…
Mięso smakowało dziwacznie, trochę paskudnie, ale Kris starał się o tym nie myśleć. Odrywał zębami solidne kawałki, miażdżył mięso i nawilżał je własną śliną, chcąc by było naprawdę łatwe do spożycia przez tę czerwoną bestyjkę, która mrugając oczkami przytykała swój gorący pyszczek do jego ust i delikatnie odbierała każdy kęs. Ta czworonożna jaszczura ze skrzydłami naprawdę budziła w nim cieplejsze uczucia, sposób w jaki była od Krisa zależna, rozczulał go.
Tao nie zdawał sobie sprawy, że bardzo mocno ściska blat stołu, tuż za ostro zakończonym ogonem smoczego maleństwa. Może i obrazek byłby uroczy, gdyby Kris był jaskółcza ptasią mamą, a jego dziecko bezbronnym pisklakiem, ale na niebiosa, ten łuskowaty drań wydawał się być na tyle samodzielny, by sam zająć się gryzieniem.
Chłopak towarzyszył Krisowi przez cały czas karmienia, a także wtedy, gdy smoczek zwinął się na kolanach swojej mamy w bardzo twardą i bardzo ciepła kulkę, nakrył skrzydełkami i poszedł spać. Szokiem dla czarnowłosego było, gdy usłyszał cichą kołysankę wprost z wymęczonych mieleniem ust Krisa. Jeszcze gorzej poczuł się, gdy zobaczył jak długie palce lidera głaszczą opancerzoną powiekę stwora.
MUSIMY KIEDYŚ RAZEM ZJEŚĆ ŚWINKĘ, KTÓRA HODUJESZ… wymruczało sennie maleństwo, wzdychając głośno raz po raz, co wyraźnie go usypiało.
- Oczywiście, kochanie – wyszeptał Kris, niepewnie spoglądając w stronę przyjaciela, który z oburzenia aż otworzył usta. Zaraz jednak starszy chińczyk wyciągnął rękę, by pokrzepiająco poklepać Tao po przedramieniu.
„Wiesz że tego nie zrobię” – przekazał mu bez słów, poruszając jedynie ustami w przerysowany sposób.
Tao jednak miał taki mętlik w głowie, że niczego nie był już pewien. Był strasznie rozżalony, ze w momencie gdy już zbliżał się do swojego duizhanga, gdy wydawało mu się, ze może zdobywa Krisa troszeczkę bardziej na własność… pojawia się jego dziecko, wywodzące się na dodatek z innego gatunku.


****
1. Nie polecam robić tego, co robił Kris. Możecie zarazić się robakami, które wejdą Wam do mózgu czy jelit czy coś.
2. Dzielcie się swoimi opiniami, kocham je <3

28 października 2012

Jaguar i inne chłopaki, cz.13

na koniec weekendu, bo zaniedbałam czwartek. ogólnie zaniedbuje tego fika i mimo ze mi szkoda, to nie wiem jak będzie :<
***


- Tao, twoje zachowanie bardzo mi się podoba – oznajmił mu Kris. Tao pochwycił tę pochwałę niczym pies smacznego chrupka.
- Dostaniesz prezent – Tao aż zadygotał z radości – Dobrze wiesz, że dobre zachowanie jest w naszej grupie nagradzane małym upominkiem. Co chciałbyś otrzymać, Zitao?
- Torbę Gucciego – odparł cicho Tao, spuszczając skromnie wzrok.
Kris nie dał nawet przez sekundę poznać po sobie, że wybór młodszego chłopaka trochę go zirytował. Planował kupić mu kinderjajko, ewentualnie dwa, ale zabrać mu przynajmniej jedną zabawkę; co za dużo to nie zdrowo. Jednak jego męska duma nie mogła teraz ucierpieć – nie mógł wycofać się ze swojej propozycji. Musiał zacisnąć pasa, może i podjadać wszystko wszystkim przez trzy miesiące – ale torbę mu kupi. Nie mógł być niesłowny no i z drugiej strony… Tao zasługiwał za cos ładnego. Kris cenił jego wierność i lojalność, chłopak nosił w swoim sercu o wiele więcej wartości niż jakikolwiek z jego przyjaciół, koreańskich czy chińskich.
- Dobrze, Tao. Zakupimy ci naprawdę ładną torbę z tej marki.
Tao zapiszczał z radości. Miał ochotę chwycić Krisa za rękę i pościskać ją mocno, dając upust swoim emocjom, jednak poskromił tą chęć. Niemal podskoczył, gdy poczuł rękę swojego duizhanga, która wciska się w jego dłoń. Myślał, że po prostu teraz zemdleje. To było niesamowite, to było spełnienie jego marzeń, snów, pragnień i Tao bał się spojrzeć w kierunku swojego lidera, och, jak dobrze, że nie musiał korzystać z tych okropnych rad Baekhyuna… Zacisnął palce kurczowo na dłoni starszego Chińczyka i wrzasnął, czując, że jest gorąca, rozpalona do granic możliwości. Odskoczył, krzycząc głośno, machając oparzoną ręką w powietrzu i obrócił się, chcąc zrozumieć, dlaczego skóra jego autorytetu robi mu krzywdę.
Upadł na chodnik, wytrzeszczając oczy, milknąc wpół krzyku. To, co go oparzyło, wcale nie było piękną, majestatyczną dłonią Wufana. Był to pysk małego, czerwonego smoka.
Jaszczur był wielkości wyrośniętego cocker spaniela. Jego łuski pokrywały całe ciało; były czerwone ze złoto-pomarańczowym połyskiem, wyglądały na bardzo ostre i twarde, lśniły w słońcu jak luksusowy, drogi pancerz. Smok stał na czterech solidnych łapach, każda z nich zakończona była złotymi pazurami, zagiętymi jak szpony. Długi ogon falował w powietrzu, tańczył, hipnotyzując blaskiem kolców zdobiących jego wierzch. Jego oczy były bardzo ciemne, niemal czarne, a wielka, rozszerzona źrenica tylko potęgowała to wrażenie. Smok mrugał ciekawie, patrząc na przerażonego Tao, który zorientował się, że stwór posiada skrzydła, dopiero wtedy, gdy je rozłożył i podleciał do niego, bezbronnego na chodniku. Gad wylądował mu na klatce piersiowej, rozrywając jego niewyjściową koszulkę i pochylił się nad twarzą maknae grupy chińskiej. Rozwarł szczęki, co poskutkowało wypowiedzeniem przez czarnowłosego krótkiej modlitwy; szereg długich zębów pobudził go do szybszego wyrzucania z siebie cichych słów.
Smok nie zatopił jednak kłów w jego ciele; po prostu zaczął z fanatyczną radością lizać go po policzku gorącym, rozwidlonym językiem. Potem otarł się swoim twardym, szorstkim, pokrytym łuskami pyskiem o jego szyje, zadrapując ją znacząco w kilku miejscach. Gad wrzasnął radośnie, gdy skończył to przywitanie i  wzbił się w powietrze, by wylądować na plecach Krisa.
MAMUSIA~ MAMUSIA HODUJE MI PRZEKĄĄĄĄSKĘĘĘ! - rozległo się w głowach obu członków exo, gdy smok otarł się pyskiem o policzek Krisa, również zostawiając na nim jasnoczerwone pręgi.
- Super plecak, koleś! – rzucił ktoś, przechodząc obok nich, patrząc przelotnie na młodego smoka – Nie do pomyślenia, ze technika tak poszła do przodu, co?
KIEDY ZJEMY PROSIACZKA, MAMUSIU? JEST TAKI SMAKOWITYYYY~
Kris z niedowierzaniem poklepał wiercącego się na jego ramionach gada po ogonie, którym ten objął jego pas.
- Nigdy nie patrzyłem na Zitao od tej strony – przyznał głośno, wyciągając rękę, by pomóc młodszemu Chińczykowi pozbierać się z chodnika. Mimo szoku, starał się nie tracić zimnej krwi, chociaż jego umysł domagał się odpowiedzi na jedno, bardzo ważne pytanie: jak udało się mu spłodzić smoka?
**
Suho siedział przygnębiony na łóżku. Skulił się na nim, będąc co najmniej bezradnym wobec wszystkiego, co działo się w jego najbliższym otoczeniu. Dlaczego właściwie został liderem posiadając tak mało cech wodza? Nie mógł się nazwać przywódcą, czy kimś, kto nadaje swoim podwładnym określony ton. Właściwie czy miał dobry kontakt z kimkolwiek z nich? Chyba nie. Chyba znów był coraz bardziej, rozpaczliwiej samotny. Wszyscy zdawali się być już na tyle ze sobą zżyci, by nie dopuścić do siebie jego jako przyjaciela, mentora, opiekuna… Dodatkowo przygniatała go straszna świadomość faktu, ze wokół dzieją się rzeczy totalnie niezrozumiałe, których nie można było wyjaśnić w żaden logiczny sposób. To on powinien zająć się tym wszystkim, przeprowadzić dochodzenie w tej sprawie i wyciągnąć wnioski, albo opracować plan działania. Nie czuł się jednak na siłach. Był bezradny wobec okrucieństwa, jakie go spotkało. Opuściła go wszelka energia. A gdyby tak… a gdyby tak zrobić to, o czym od dawna myślał…? Zamyślony spojrzał w okno. Jak… jak zrobić to tym razem?
- Wydajesz się smutny – Anioł Stróż Suho dotknął jego ramienia, pochylając się jednocześnie, by złożyć opiekuńczy, pełen czułości i tkliwości pocałunek na jego czole – I znudzony. Może zagramy w WISIELCA? – zapytał niby od niechcenia, podsuwając mu kartkę i długopis pod nos.
**
- Мне нужна ваша помощь – Baekhyun spojrzał Chanyeolowi prosto w oczy. Był zdeterminowany, w jego ciemnych oczach znów pojawił się ośli upór.
- Kochanie…
- Что?
Chanyeol zagryzł wargi. To było dziwne, Baekhyun mówił jakimś niezrozumiałym językiem, a mimo wszystko nadal rozumiał koreański. Nie chciał być oskarżony o nie kochanie go na tyle mocno, by móc rozszyfrować te dziwne zlepki słów;  w końcu, w obliczu miłości język nie mógł być barierą. Baek na pewno miał swoje zdanie na ten temat i raper nie chciał mu podpadać – to mogłoby się skończyć takim łóżkowym maratonem, którego nie przetrwałby bez niebieskich tabletek ich kochanego Pana Menedżera. A nie chciał dzisiaj brać więcej niż już zdążył zażyć w swoim koktajlu; był przecież rozsądnym chłopcem.
- Cokolwiek sobie życzysz, kochanie.
- Хороший мальчик – Baekhyun uśmiechnął się, pochylając nad szafką - у меня есть план. Я должен это сделать. Это моя мечта.
Chanyeol pokiwał głową, nic z tego nie rozumiejąc. Był jednak gotowy zrobić cokolwiek, czego chciał jego chłopak. Jego stan nie był dobry i Yeol podejrzewał, że sprzeczanie się, czy okazywanie złej woli mogło się źle na nim odbić. Gdy miłośnik eyelinera wyjął ze swojej szuflady karbownicę raper nawet nie okazał zdziwienia, jedynie uśmiechnął się promiennie i pokiwał głowa. Tak jak przypuszczał – twarz Baekhyna wygładziła się znacząco.
- Eдинорог – chłopak wydawał się niezdrowo podniecony - Я не верю.
**

18 października 2012

Jaguar i inne chłopaki, cz.12


**
Ze względu na to, że wszyscy podejrzewali u Baekhyuna lekki wstrząs mózgu (bredził) ich wspólna próba została odwołana. Problemem było jednak nakłonienie poszkodowanego do samodzielnego opuszczenia budynku i pojechania do szpitala, gdyż ten szarpał się i twierdził, że z jego głową jest zupełnie w porządku, po prostu pamięta swoje poprzednie wcielenie.
- Z konia spadłeś? – zapytał go Kris, marszcząc brwi.
- Nie, z Laya, jest pierdolonym jednorożcem…
Wszyscy spojrzeli po sobie z powątpiewaniem, Lay wzruszył ramionami w geście oznaczającym „Nie mam pojęcia, czemu ja?”. Jedynie Sehun i Luhan wyglądali na bardziej przerażonych niż zaskoczonych bredzeniem przyjaciela. Nie mieli też odwagi spojrzeć na głaskanego przed chwilą cudownego jednorożca. Sami nie do końca wierzyli w to, co stało się przed chwilą i raczej woleli nie uświadamiać innych członków exo o zajściu przed momentem. W spotkaniu z jednorożcem było coś niezwykle intymnego. Nikt o zdrowych zmysłach nie uwierzy Baekhyunowi, nawet jeżeli panele podłogi były pełne dziur i pęknięć pozostawionych przez coś poruszającego się o czterech mocnych kończynach zakończonych diamentowymi kopytami. Nawet jeżeli wgłębienia przypominały powierzchnię pooraną przez deszcz meteorytów... Lay wydawał się być mało baśniowym członkiem exo. 
- Może cię uśpią w tym szpitalu – Chen zacisnął nerwowo szczęki. „Poprzednie wcielenie”? Nie, to nie mogła być prawda, już widział te wieczorki, gdy wszyscy chichoczą opowiadając sobie zabawne historyjki i anegdotki mające źródło w ich poprzednich wcieleniach, a on siedzi i psuje atmosferę własną opowieścią o tym, jak tęsknił do rodzinnej wioski. Tak, bardzo często z melancholią podchodził do rodzinnych świąt podczas których organizowane były fantastyczne rytualne tańce i nocne śpiewanie pieśni, które miały odstraszyć złe demony. Jako niewolnik nie mógł już w tym dłużej uczestniczyć – cały rok był praca u boku swojego króla, bez świąt, bez urlopu, bez wytchnienia.
Nikt jednak nie zwrócił uwagi na ten komentarz.
- Powinniśmy, Baekhyunie. Wszystko ci się pomieszało.
- Nic mi się kurwa nie pomieszało, Я прекрасно знаю, что я говорю!
- Kaftan – zawyrokował Chen. Jedna rzecz, która byłaby w stanie poprawic mu humor to świadomość, że któryś z nich (Kai lub Baekhyun) był w przeszłości testerem szczotek do sedesów. 
Chanyeol uśmiechnął się jednak pogodnie. Baekhyun nie wyglądał na chorego czy uszkodzonego; Hapy Virus znał go  zbyt dobrze, by mógł przeoczyć jakiś objaw choroby. Jego Hyunnie miał po prostu jakiś dziwaczny sen, przecież został dłużej w łóżku… Chłopak wyciągnął ramiona i zebrał swoja kruszynę z podłogi, starając się nie odsłaniać przez przyjaciółmi długich, jasnych ud Baekhyuna.
- Я хочу спать – oznajmił Baekhyun, zaplatając ręce na karku Chanyeola, patrząc mu w oczy – шлюха.
**
- Kai. Kai. Kai! Wyjth już z thego letargu! – Sehun wykorzystał fakt, ze ich dzisiejsza próba została odwołana. Ich menedżer stwierdził, że dzisiaj są zbyt zmęczeni i rozkojarzeni, by cokolwiek mogło im wyjść. Dostali dzień wolnego, jednak chyba nie była to najlepiej wybrana strategia, ponieważ mogli swobodnie porozmawiać. A to w ich przypadku, mogło stworzyć nowe komplikacje.
Kai spojrzał na młodszego przyjaciela, jednak nie odezwał się. Szary z nerwów leżał na łóżku, nadal kurczowo zaciskając ręce na jego krawędzi. Potwierdzeniem wysiłku jaki w to wkładał mogły być też jego zaciśnięte szczęki i sine, pomarszczone wargi. Nagłe lęk przed poruszaniem się, nie daj Boże upadkiem czy potknięciem odbierał mu zmysły. Musiał pozostać nieporuszony.
Sehun potrząsnął jego ramionami, jednak nie przyniosło to żadnego efektu. Spojrzał w szeroko otwarte oczy przyjaciela i westchnął, kręcąc głową. Trudno, musiał to komuś wyznać, czy ten ktoś był przytomny, czy właśnie przezywał udar mózgu.
- Kai, dzieje thię coth dziwnego! – chłopak nadal był rozgorączkowany – Chyba pamiętham thoje poprzednie wcielenie, a to wthytko dlatego bo głathkałem Laya, który jetht tak naprawdę jednorożcem, dath wiarę? Nie mogę powiedzieth o tym Luhanowi… - znów zajrzał mu w oczy, robiąc bardzo poważną minę, co strasznie kontrastowało ze słowotokiem, który znów wypływał mu z ust – Nie mogę, to jetht  zbyth poniżające… Ale komuth muthę! Nie mogę żyth z tym tham! Pamiętham… pamiętam tyle rzeczy… - zaczął swoją dramatyczną historię; jego opowieść była urywana, Sehun momentami musiał trzymać mocno rękę Kaia, by jakoś się uspokoić i móc kontynuować.
Mówił długo o tym, co kiedyś przeżył.
Chociaż jego życie nie wydawało się specjalnie długie to teraz w jego psychice czuł ciężar tamtych doświadczeń.
Pamiętał silne dłonie, które go ugniatały. Miażdżyły, dominowały swoją obecnością, swoim naciskiem, dręczyły jego całe jestestwo. A on nie mógł nawet krzyknąć, nie był w stanie, jego kondycja mu na to nie pozwalała. Wciśnięto w niego jakąś dziwną substancję, która rozlała się w jego wnętrzu, rozpychając go niesamowicie od środka, boleśnie, rozgaszczając się bez litości dla jego ciała. Potem pamiętał paskudne gorąco, paraliżujące, opatulające całą jego powierzchnię niczym płonące ubranie… Cierpiał w milczeniu, nawet gdy jego został rzucony na papierowy ręcznik, który miał wchłonąć tłuszcz, którym ociekał. Następnie nastąpiła najgorsza część. Wylali na niego lepką, półprzezroczystą, białą substancję, która tężała i zastygała z każdą minutą, stanowiąc wątpliwa dla niego ozdobę. Pokryła go niemal całego, a on nie mógł nic z tym zrobić. Zupełnie nic.
Czekał. Nie umiał określić czasu, chyba nie znał wtedy tego pojęcia. Wspominanie tego było takie… dziwne… Nienaturalne. Nie pasowało do niego, czuł straszny mętlik w głowie, gdy próbował odszyfrować uczucia, jakich wtedy doświadczał. Najbardziej dotkliwe było rozrywanie w wilgoci, które zakończyło jego życie. Rozszarpany, zmiażdżony, pokryty wilgocią zmieszaną z dziwną białą substancja zniknął, rozpłynął się w kwasie.
Po opowiedzeniu tego wszystkiego Sehun zrobił długa pauzę. Kai nie trzymał się już łóżka tak kurczowo. Historia zdawała się zrobić na nim ogromne wrażenie, poluzowała nawet jego wymuszony przez strach szczękościsk. Młodszy chłopak nie zdawał się już jednak widzieć, że przyjaciel przez niego obniżył swoją obronność wobec niewyjaśnionych teleportacji.
- Rozumith już Kai? Rozumieth? Jak ja mam z tym żyth?! Kiedyth… Kiedyth byłem pączkiem!
Kai już w ogóle nie wciskał się w materac. Wytrzeszczał za to oczy.
**
- Tao, pójdźmy na zakupy.
Słowa te w uszach młodego Chińczyka brzmiały wspaniale niczym punkt kulminacyjny jakiejś sławnej symfonii. Były sensem, nosiły w sobie ładunek o mocy, która niemal rozsadziła serce Tao ekscytacją. 
Zakupy. Z Krisem.
„O tak, liderze” miał zamiar ochotę wykrzyknąć. „O dzięki ci,  jesteś taki szlachetny” było jego kolejnym pomysłem. „Pozwól mi ponieść twoje siaty” – także tę frazę chciał rpzeslizgnął płynnie i gładko po języku. Jednak był tak porażony, że jedynie kretyński uśmiech rozlał mu się po twarzy i jedyne co był w stanie wykrztusić to krótkie „tak”.
- Wspaniale, Tao. Przygotuj się do wyjścia. Za pół godziny opuścimy ten budynek.
- Tak, duizghang!
Wybrał go. Wybrał go, wybrał go, wybrał gooo~ Tao miał ochotę tańczyć, śpiewać i dokarmiać bezdomne zwierzęta; rozsadzała go niepohamowana radość.
Walczył sam ze sobą. Bardzo pragnął ubrać swoje najlepsze ciuchy, by godnie prezentować się u boku Krisa ale z drugiej strony nie chciał, by fanki zakłócały jego wyjątkowe wyjście z duizhangiem. Intymność czy wizerunek? Wybrał to pierwsze, będzie mógł dłużej cieszyć się tym wyjątkowym wydarzeniem. Sam na sam, ramię w ramię... Tao aż telepało z podniecenia.
**

11 października 2012

Jaguar i inne chłopaki, cz. 11

Hellou Wy, którzy to czytacie ^^ Naprawdę chciałabym wrzucać tutaj party z większą częstotliwością, bo lubię pisać to opowiadanie, ale brakuje mi motywacji/weny/czasu/energii/siły by ogarniać błędy/może też odpowiednich składników odżywczych? Chyba mam trudności z przystosowaniem się do nowego środowiska :<
Niemniej jednak, to już 11 part Jaguara, zapraszam do lektury i wyrażania swoich opinii <3


**
Suho był zaskoczony. Po raz pierwszy chyba w tym budynku zajmował miejsce stojącego nad nieprzytomnym, a nie nieprzytomnego. Czuł się kompletnie bezradny, gdy patrzył jak Chanyeol próbuje unieść wszystkie cztery kończyny Baekhyuna, by krew dopłynęła do mózgu skąpo odzianego chłopaka. Lider zastanawiał się, czy wszyscy zebrali się tu z troski, czy tylko dlatego, że ich główny raper uniósł szczupłe nogi swojego chłopaka tak wysoko, że każdy mógł podziwiać czarny sznureczek stringów znikający między pośladkami poszkodowanego.
Anioł Stróż Suho obserwował całe to zajście ze znudzeniem. W końcu sięgnął po szklankę wody i chlusnął nią na bladą twarz Baeka, co spowodowało niemal natychmiastowe ocknięcie się nieprzytomnego i oburzenie zgromadzonych. Nim ktokolwiek mógł zauważyć, anioł wcisnął puste naczynie w ręce Suho, który teraz głośno starał się oczyścić z zarzutów.
- To nie ja, naprawdę! – jednak natychmiast umilkł, rażony wściekłym wzrokiem  Chanyeola, który teraz ocierał twarz leżącego poszewką od poduszki podaną przez Tao.
- Tak się budziło nieprzytomnych na przesłuchaniach po torturach – oznajmił D.O pogodnie.
Baekhyun uniósł się do siadu. Rozejrzał się po zebranych nieco nieobecnym wzrokiem, przesunął ręką po swoim gardle, klatce piersiowej, brzuchu, by przelotnie dotknąć krocza. Upewniwszy się, ze nie jest Tatianą, tylko sobą odetchnął z ulgą, zaraz jednak kręcąc głową. Nareszcie znalazł wyjaśnienie, skąd biorą się skłonności masochistyczne. Wszystko tkwiło w trudnej przeszłości.
- Teraz to czekam tylko, aż pojawi mi się ten anielski gnojek przed oczami – wyszeptał, nadal oszołomiony, zerkając raz po raz na Laya. Widział w nim normalnego chłopaka, ale nie mógł przełknąć faktu, że gdy jeszcze był uroczą siedmiolatką wszystkie jego akcesoria ozdobione były motywem jednorożca. Miał nawet konika na biegunach, który ustylizowany był na jednego z nich i Baekhyun dosłownie go zajeżdżał, co skończyło się przetarciem białej sierści na grzbiecie.
**
Xiumina bardzo cieszył fakt bycia absurdalnie wręcz niepozorną osobą. Rzadko kiedy ktokolwiek zwracał na niego uwagę, czy nawet rejestrował jego obecność w swoim otoczeniu. Xiumin był w jakiś niewyjaśniony sposób niezauważalny i zdał sobie z tego sprawę już we wczesnym dzieciństwie; mama zapomniała nakładać mu jedzenie, na wszystkich wycieczkach szkolnych przynajmniej z trzy razy w ciągu dnia zostawał uznawany za zaginionego (i na nic zdawało się przechodzenie tuż pod nosem nauczyciela czy skakanie przed zmartwionymi kolegami; musiał zawsze ciągnąć ich za rękaw, pokazywać na siebie i tłumaczyć bardzo głośno kim jest i że w ogóle jest). Z początku bardzo cierpiał z tego powodu – nikt nie chciałby przez cały czas nosić peleryny niewidki, to była zabawa na dzień lub dwa – lecz wraz z upływem czasu ta jego szczególna cecha została przez chłopaka zaakceptowana i nawet… polubiona. Bez wysiłku, naturalnie wtapiał się w otoczenie, pozostawał nieinteresującym elementem tła. Nie czuł się pomijany, tak mógłby czuć się ktoś, kto jest widoczny dla otoczenia, ale świadomie przez nie odrzucony. A Xiumin przecież nie był kimś, czyja obecność można było zarejestrować, gdy sam nie starał się o to dostatecznie mocno.
Młodemu Koreańczykowi było dobrze tak, jak było. Z tą niezwykłą cechą w jaką uposażyła go natura mógł sobie pozwolić na więcej niż zwykły człowiek. Mógł zaspokajać ciekawość za pomocą sposobów niedostępnych zwykłym, rzucającym się w oczy ludziom. Dociekliwość i wścibstwo Xiumina były niezdrowe, ktoś mógłby posunąć się o stwierdzenie, że nawet trącały o szaleństwo, ale nie była to do końca prawda. Chłopak był po prostu ekscentryczny. Uwielbiał wiedzieć wszystko o wszystkich, zdobywanie wiedzy o członkach rodziny, kolegach, czy ludziach, których nawet niezbyt dobrze znał stawało się sportem. Każdy brudny sekrecik, każdy smaczek z życia czynił go podekscytowanym, powodował niekontrolowany rzut adrenaliny do krwioobiegu, a tak się składało, że Xiumin już nie mógł bez niego żyć.
Chociaż coraz trudniej było mu osiągnąć podobny stan, nie ustępował w działaniach. Tak bardzo przywykł do tego, że jest niepozorny, że wchodzenie do czyjegoś pokoju, grzebanie w rzeczach osobistych, czy podsłuchiwanie, a nawet stanie obok kłócących się nie budziło już w nim stresu, przynajmniej nie takiego jak kiedyś. Wkrótce czul tylko ukłucie podenerwowania związane raczej nie z wyrzutami sumienia, tylko z niepewnością dotyczącą tego swego rodzaju dziwnego daru – a co jeżeli nagle wszyscy zaczną go widzieć normanie? Nie był przyzwyczajony do tego, zupełnie nie, więc taka nagła odmiana mogła sprawić, że czułby się jak aktor na scenie, mający zaspokoić wysublimowane gusta publiczności. Mierny aktor.
Jak na razie jednak nic nie wskazywało na to, by cokolwiek miało się zmienić. W swoim życiu Xiumin wykonał dwa poważne testy, mające udowodnić, że naprawdę jest niedostrzegalny. Pierwszym było wpakowanie się na plan, na którym kręcono reklamę jogurtu – Xiumin stanął za bohaterami spragnionymi mleczno-owocowego napoju i wylał sobie na twarz dwa opakowania brzoskwiniowego specjału. Po tym, jak cała jego buzia została pokryta tą osobliwą maseczką, wykonał skoczny piruet. Nikt nie zwrócił na niego uwagi. Ani reżyser, ani aktorzy, ani pięćdziesiąt milionów mieszkańców Korei Południowej, którzy na pewno chociaż raz widzieli ten spot w TV.
Druga próba swoich wrodzonych możliwości miała miejsce w łazience. Xiumin wkradł się do niej, gdzie Luhan, wraz z Sehunem brali wspólny prysznic. Było to jeszcze długo przed debiutem, więc właściwie nie robili nic więcej oprócz wstydliwego zerkania na siebie z zażenowanymi uśmiechami, jednak skoro wtedy stojący między nimi chłopak nie przeszkadzał im w tych nieśmiałych próbach zalecenia się, to faktycznie, z egzystencją najstarszego członka exo było coś nie tak. 
Teraz, Xiumin korzystając z okazji, że na korytarzu trwało małe zamieszanie postanowił znów poszukać na własną rękę jakichś pysznych ciekawostek dotyczących przyjaciół. Jego wybór padł na odwiedzenie sypialni Kaia i D.O., chociaż nie spodziewał się, by zdołał znaleźć cokolwiek na temat tego drugiego. Kai był o wiele bardziej interesującym celem – on i te jego pełne pasji pisarstwo, którym dzielił się ze wszystkimi, którzy mieli ochotę go czytać. Grupa docelową były wszystkie czternastolatki w okresie dojrzewania, które odkrywając swoją kobiecość, chciały, by odkryta została ona przez Jongina właśnie. Xiumin miał wyborny ubaw, gdy czytał jego wypociny, ale oczywiście – był dyskretny, nikomu nie powiedział o osobliwym hobby przyjaciela.
Bez wahania wszedł do ich pokoju. D.O. był nieobecny, ale Kai leżał na łóżku, wyglądając dosyć miernie jak na siebie. Był szary na twarzy i mocno trzymał się krawędzi materaca, jakby bojąc się, że bez tego gdzieś odfrunie. Xiumin, ignorując go i będąc jednocześnie przez niego przeoczonym zbliżył się do biurka, chcąc znów poszperać w jego prywatności. Przygotowany na znalezienie rewelacji o Kaiu, naprawdę się zdziwił, gdy jego uwagę przykuł zeszyt A4 leżący na łóżku D.O. Xiumin wziął go do ręki i otworzył. Jego oczom ukazał się fioletowy napis sporządzony fluorescencyjnym nakreślaczem:
ZESZYCIK NA NUDY DO KYUNGSOO.
Młody Koreańczyk nie potrzebował lepszej zachęty do pogrążenia się w lekturze.
**
Zeszyt znaleziony przez Xiumina był rzeczą tak niezwykłą, że w pierwszej chwili chłopak spodziewał się, że to jakaś pułapka zastawiona na ludzi takich jak on, grzebiących w czyichś rzeczach bez pozwolenia i wiedzy zainteresowanego. Jednak im więcej czytał, im więcej stron pochłaniał, wydawało mu się, że nikt nie miałby serca, aby tyle czasu robić tak rozbudowaną fałszywkę. Nie pracując jako artysta w tej wytwórni, to było po prostu niemożliwe.
Nie był to do końca pamiętnik, chociaż zawierał bardzo intymne przemyślenia Kyungsoo, jego własne rysunki, ulubione cytaty i zdjęcia. Mnóstwo zdjęć, powklejanych tematycznie. Cały notatnik był podzielony na swego rodzaju działy poświęcone jednemu zagadnieniu. D.O. zajmował się kategoryzowaniem rzeczy, które lubi – potrawy (dosyć obszerny rozdział; przypominał bardzo amatorską książkę kucharską z fotografiami rozmaitych i krótkimi instrukcjami jak je przyrządzić, ale także adnotacjami „suho lubi”, „gotować bez chanyeola bo wszystko zje”, „Kai miał na twarzy błogość gdy to jadł”), zespoły, show w telewizji, zapachy, kwiaty, kolory, ubrania, pomieszczenia, zwierzęta, meble, obrazy,  sporty… Była to mała encyklopedia wiedzy o nim, pomyślał Xiumin z przerażeniem, głaszcząc palcami zarysowane i zapisane kartki; teraz był przestraszony, ale prawdziwego szoku doznał, gdy na końcu znalazł całą sekcję poświęconą podziwianym przez niego mężczyznom.
„Choi Seunghyun, str.78”
„Kim Youngwoon, str. 81”
„Lee Changsun, str. 84”
„Kim Jongin, str. 86”
„Shin Soohyun, str. 90”
Xiumin nie wierzył własnym oczom, gdy przeglądał poświęcone im kartki; Pełno zdjęć każdego z nich, ale nie były to zwyczajne fotografie – przedstawiały ich półnagich, prężących muskuły, wylewających swoją męskość wraz z potem przez każdy por skóry. Komentarze poczynione niebieskim i różowym długopisem przez D.O. dawały upust adoracji, z jaką musiał o nich myśleć: „Taki męski!!!”, „Takie mięso!!!”, „Wyborna tkanka!”. Młody Koreańczyk uśmiechnął się i przesunął palcami po amatorskich zdjęciach Kaia, który na dziewięćdziesiąt dziewięć procent nie miał pojęcia o tym, że były mu zrobione przez jego współlokatora. Tak samo nie mógł wiedzieć o fluorescencyjnych strzałkach wijących się po jego twarzy i ciele ("Te OCZY!", "Zarys prawdziwie męskiego brzuszka", "To mi wygląda na sakwę pełną testosteronu") Zabawnie byłoby, gdyby Jongin zdał sobie sprawę z tego, co na jego temat myśli kreatywny przyjaciel… ale Xiumin nie był tym typem osoby. Lubił wiedzieć, a nie rozpowiadać... chociaz Chen na pewno by się zdziwił, gdyby taki zeszycik wpad mu w ręce.
Gdy Xiumin skończył przeglądać ten osobliwy zeszyt, odłożył go na łóżko, tam gdzie go znalazł i niezauważony przez nadal dziwnie zachowującego się Kaia wyszedł z ich pokoju.
**



04 października 2012

Jaguar i inne chłopaki cz. 10


Wiem, że krótko i nie za często, ale regularne! (jeszcze)

**
Tao strasznie ucieszył się, widząc, że Baek nie śpi. Zaproszony, usiadł na brzegu jego łóżka i niemal natychmiast chwycił róg kołdry, aby solidnie go pomiętosić, dając upust swojemu zdenerwowaniu.
- Potrzebuję twojej rady – wyznał cicho, patrząc na zaspanego chłopaka.
- Ależ mnie zaszczyt pierdolnął – Baekhyun zdawał się cieszyć z tego wyróżnienia – Wal.
- Mam kogoś… na kim mi zależy, by w pełni mnie zaakceptował… by zawiązała się między nami szczególna więź… - chłopak odetchnął spazmatycznie, mówienie o tym było trudne, zwłaszcza, ze z natury był bardzo skryty - …chcę być dla niego kimś wyjątkowym… - róg kołdry zaczął być maltretowany w szczególnie sadystyczny sposób – i żeby on był zupełnie wyjątkowy dla mnie… Ja… pytałem już Luhana – przyznał się – I radził mi robić małe gesty, żeby tego kogoś nie przestraszyć… ale… ale… to chyba nie był dobry pomysł, bo on nadal mnie nie dostrzega…
Baekhyun uniósł jedną brew, starając się nie roześmiać. Nawet on nie miał serca, by teraz ośmieszyć tego skrytego Chińczyka; Tao przecież dojrzewał i było to dla niego ważne, dlatego chłopak mógł się powstrzymać aż nie wróci Chanyeol.
- Okej, więc chcesz zaliczyć swojego duizhanga – Baekhyun pokiwał głową, wyciągając w kierunku twarzy Tao palec wskazujący i machając nim na boki w geście oznaczającym „no no no” – Pytanie Luhana było niemądrym pomysłem, każdy tutaj wie, że sprawa z nim jest specyficzna – gdy Tao przekręcił głowę na bok, okazując niezrozumienie, Baek pośpieszył z wyjaśnieniami – Mam na myśli, mój drogi Tao, że jego związki przypominają te z czasów prehistorycznych. Kto wpierdoli konkurentom maczugą i zaciągnie Luhana za włosy do jaskini, ten wygrywa. Sehun zdaje się mieć wszystkie maczugi na swoim miejscu, dlatego Luhan z nim jest. Nie dlatego, że nasz Jeleń jest jakimś tam specjalistą… Więc zajebiście dobrze, że zwróciłeś się do mnie! – chłopak rozpromienił się na moment.
Tao uśmiechnął się z zażenowaniem.
- Kreese jest specyficzny jak chuj. Potrzebuje jasnych przekazów i sygnałów, bo takie tam podrygiwanie mu z niczym konkretnym pod nosem… to go tylko rozmiękcza. Proponuję ci zaintrygować go jakimś wykurwistym tekstem.
- Na przykład?
- Chanyeol mnie kiedyś, kurwa, oczarował, mówiąc „Moja masturbacja to mój biznes, ale to ty jesteś inwestorem”.
Tao przełknął ślinę. Nie czuł się godny, by mówić podobne słowa, to było tak niesamowicie zarozumiałe, wulgarne, poza tym nie wypadało wspominać głośno o ZASPOKAJANIU SIĘ… Czego jednak mógł się spodziewać po Baekhyunie? Rady Luhana były zbyt mdłe, subtelne sygnały nie działały na Krisa kompletnie. Zitao nie mógł oprzeć się wrażeniu, że po tekście o takim zabarwieniu blondyn by go zauważył, dostrzegł kogoś innego niż tylko osobę, którą trzeba odprowadzać na treningi. Tao uważał, że mimo dużych zdolności organizacyjnych lidera, jego głowę zaprzątają głównie kwestie związane z nim. W końcu Kris cały czas, gdy myślał, że jest sam zachowywał się jak pieprzony gangster albo ktoś z poważnym uszkodzeniem ośrodka mózgu odpowiedzialnego za samokrytykę. Na przykład wczoraj wieczorem, po wykąpaniu się, podszedł do lustra i patrząc na odbicie, jakby mógł poderwać sam siebie wyszeptał „Oh. My. God. I’m. So. Hot.~” dotykając opuszkami palców swojej twarzy. Tao znał angielski na tyle, by dalej skutecznie udawać, że śpi.
- Możesz też dołączyć do naszej gry, nigdy nie chciałeś tego zrobić, nie?
- Ja… no bo to naprawdę nie jego wina…
Od czasu, gdy Anioł Stróż Suho opublikował informację jakoby Kris rozpowszechniał piosenki typu ‘’Tippin’ on my dick” za pomocą nieistniejącego już konta na facebooku, każdy z nich starał się dorwać komórkę lidera grupy chińskiej i zmienić dzwonek jego telefonu na żenujący i kompromitujący właściciela. Za każdą udaną próbę przyznawane były punkty – ale jedynie wtedy, gdy piosenka wygrywana była głośno. Ustalona ilość punktów równała się stawianiu posiłku w wybranym przez zwycięzcę miejscu. Jak na razie mistrzem tej gry pozostawał Chen.
- Myślę, że to ostatnia deska ratunku dla kogoś tak niezdecydowanego jak ty… po prostu wrzuć mu jakieś „Sexy naughty bitchy me”, czy wpisz sobie w wyszukiwarkę „slut songs” albo „stripper’s theme” i ustaw, żeby grało zawsze, gdy dzwonisz. Jak już poczuje się pierdolonym samcem alfa to wygrałeś miejsce dziewczyny reproduktora.
Tao zarumienił się. Baekhyun tak dobitnie podkreślał zabarwienie seksualne ich relacji, a przecież jemu chodziło o cos więcej. O duchowość. O więź. Przeznaczenie, poświęcenie… to wszystko było tak szlachetne, pozbawione tego przyziemnego, cielesnego aspektu. Uczucie Tao do Krisa było zdecydowanie ponad to.
Z drugiej strony… czy jego duizhang byłby w stanie pojąć siłę tego czystego, pełnego oddania? Tao nie był pewien. Być może będzie musiał mu to przekazać zrozumiałym dla niego językiem. Co oznaczało, że prawdopodobnie będzie musiał wziąć wspomniane wcześniej rady do serca.
- Ej, kurwa, słyszałeś? – Baekhyun uniósł się do siadu. Tao bardzo starał się nie patrzeć na rodzaj bielizny, jaką ten miał na sobie. Dobre było to, że przyjaciel okrył się szlafrokiem; gorsze, że był on cieniutki, jedwabny, z naszytą czarna koronką.
- Hę? – zapytał głupio.
- Rżenie i stukanie, nie zgrywaj kurwa idioty – wyraźnie zaniepokojony chłopak ciasno zawiązał pasek i uchylił drzwi. Maknae EXO-M widział tylko jego oczy, które robiły się coraz większe i większe… Na twarzy Baeka pojawił się wyraz spokoju, ale także lekkiego zagubienia, swego rodzaju urzeczenia i bezradności. Zszokowany Tao przyznał sam przed sobą, ze po raz pierwszy widzi starszego kolegę, gdy ten wygląda niewinnie.
Tymczasem Baekhyun, nie zważając na swój strój podszedł do stojące na środku korytarza jednorożca i pogłaskał jego bok. Zwierzę zarżało niepewnie, jednak nie odsunęło się, gdy Baekhyun położył dwie ręce na jego grzbiecie i podciągnął się, próbując je dosiąść. Sehun i Luhan nie zwrócili uwagi na żałosne podskakiwanie Baekhyuna, gdy ten nie mógł unieść się wystarczająco wysoko; sami upojeni chwilą głaskali mityczne stworzenie.
W końcu jednak chłopak dopiął swego. Dosiadł Laya i pogłaskał jego szyję, zaraz pochylając się, by objąć ją rękoma i przytulić się do niego. Wyglądał jak w swego rodzaju transie, półprzymknięte powieki, rozchylone usta, błogość wypisana na twarzy… Gdy jego policzek zetknął się z jedwabistą sierścią, gdy Baekhyun poczuł ciepło jednorożca na twarzy odetchnął głęboko.
Zaraz potem, nieprzytomny spadł z jego grzbietu, jego ciało miękko plasnęło o podłogę.
**
- Татьяна!!! Вы должны быть лучшими!!!
Dobrze wiedziała, że musi być najlepsza. Miała sześć lat, a jej celem było zostać najpiękniejszą, najbardziej wdzięczną dziewczynką Ameryki. Mama od zawsze wmawiała jej, ze rosyjska uroda i temperament powinny podbić serca każdego członka jury.
Do występu przygotowywała się pół roku. Codzienne ćwiczenia tradycyjnego rosyjskiego tańca, kalinki, sprawiły, że każdy ruch wykonywany był z gracją, każdy krok był przemyślany, sekwencję znała doskonale na pamięć. Specjalna dieta pozwoliła utrzymać idealne proporcje jej ciała, szczuplutkiego, jednak nie wychudzonego. Jej mama przykładała też wielką wagę do innych cech wyglądu Tatiany. Od dłuższego czasu stosowały szampony i odżywki, które miały zmienić ciemnoblond kolor jej włosów na złocistomiodowy. Nieważne jednak jak długo mama szorowała głowę swojej córki, rozbryzgując wokoło puszysta pianę, efekt nie był satysfakcjonujący. Przez moment Irina rozważała zastosowanie jakiejś łagodnej farby do włosów, jednak zrezygnowała z tego pomysłu, gdy znalazła sukienkę o odpowiednim kolorze, taką która całkiem nieźle komponowała się z naturalnym odcieniem włosów Tatiany, podkreślając jedocześnie jej duże, szaroniebieskie oczy.
Tatiana przygładziła malutkimi rączkami boki sukienki z szarego, połyskliwego, sztywnego materiału i wskoczyła na scenę. Jej włosy, ufryzowane w luźne fale opadły jej na plecy, gdy tylko stanęła przed publicznością złożoną z rodziców innych dziewczynek walczących o tytuł Małej Miss Ameryki. Szeroki uśmiech, którego iluzja została stworzona przez dobranie odpowiednich wypełnień maskujących szczerby po mleczakach powitany został gromkimi brawami. Sześciolatka zaraz zaczęła swój energiczny taniec, w którym ważne były intensywne podskoki. Blond włosy, ułożone w luźne, romantyczne fale wirowały wokół niej. Jury poddawało surowej ocenie każdy element jej wyglądu – starannie dobrany pełen brokatu makijaż podkreślający głębie jej spojrzenia i subtelny róż ust; sztuczne rzęsy zdawały się być dobrym pomysłem, chociaż dziewczynka strasznie buntowała się podczas zabiegu ich doczepienia. Tak samo jak podczas doczepiania akrylowych paznokci – wtedy Irina bardzo zezłościła się na córkę, gdy ta płakała wniebogłosy, protestując przeciw takiej interwencji.
Teraz matka, patrząc na córkę, czuła dumę. Czuła w sercu, że robi to, co każda matka powinna uczynić dla swojej ukochanej, małej dziewczynki – uczynić z niej księżniczkę. Tatiana była śliczna, urocza, a jej ruchy pełne rozkosznego wdzięku. Irina myślała, że mogłaby tak ją oglądać w nieskończoność. Do czasu, gdy dziewczynka, nie mogąc zapanować nad śliskimi podeszwami swych nowych, srebrnych lakierek wywaliła się na scenie, kończąc występ inaczej niż wszyscy się spodziewali. Oszołomiona Tatiana, zetknąwszy się z podłogą w ten bolesny i przekreślający szansę na sukces sposób rozpłakała się głośno. Upokorzona Irina musiała wejść, podnieść i zabrać córkę ze sceny, przełknąć gorzką pigułkę porażki.
Tatiana z pewnością nie zasłużyła na tytuł najśliczniejszej, najbardziej uroczej dziewczynki w tym kraju. Tak samo uznało jury, które przyznało nagrodę główną innej małej blondynce.
**
**
Smak upokorzenia prawie nigdy nie opuszczał Tatiany. Bez względu na to, ile trenowała, powtarzała, ćwiczyła, nieważne ile czasu poświęcała na upiększanie siebie w coraz bardziej ekstremalny sposób, zyskanie tytułu Małej Miss Ameryki nadal pozostawało w sferze jej marzeń. I mimo, ze robiła się coraz starsza, jej ciało dojrzewało i dziewczyna nie mogła dłużej brać udziału w wyborach najpiękniejszego dziecka płci żeńskiej, to marzenie tkwiło nadal głęboko  jej sercu. Nigdy nie osiągnięty cel wbił się cierniem w jej umysł, tkwił tam, nieustannie przypominając o sobie. Nic nie było w stanie ukoić jej niepokoju. Ani szalone imprezy, ani operacja powiększania piersi, ani umieszczanie na portalach społecznościowych coraz bardziej odważnych zdjęć.
Dopiero gdy razem z Gregorym, jej konkubentem, doczekali się narodzin ślicznych bliźniaczek, Niny i Amandy, nadzieja na nowo została rozpalona w jej sercu. Mogła osiągnąć upragniony tytuł, podarować swoim córkom radość i sławę. Wystarczyło tylko trochę nad nimi popracować.
**