27 grudnia 2012

Nowe opowiadanie!

Witam Was serdecznie po długiej, długiej nieobecności. Nie przynosze Wam jednak Jaguara, a inne opowiadanie.
Słowem wstępu - oczywiście jest o exo. Rzecz dzieje się jakiś czas temu w amerykańskim miasteczku. Oznacza to, że będzie dużo nieścisłości, ignorancji z mojej strony, jezeli chodzi o temat Ameryki tamtych czasów itp. itd., ale nie bardzo się tym przejmuję, więc jeżeli ktoś będzie bardziej zorientowany to jak najbardziej można mi wytykać niewiedzę, ale pewnie niewiele z tym zrobię (głównie przez brak czasu i chęci zgłębiania realiów).
Opowiadanie nie ma jeszcze tytułu.
Oczywiście +18.
Zapraszam do lektury! Kilka uwag znajdzie się jeszcze pod pierwszą częścią.

CZĘŚĆ I - CZEGO NIE NALEŻY ROBIĆ GDY NIE MOŻNA WZIĄĆ ROZWODU.


Luhan poprawił kołnierzyk swojej czarnej, oficjalnej sukni. Przejrzał się w lustrze i uśmiechnął się leciutko, zadowolony z rezultatu, jaki udało mu się osiągnąć w tym trudnym dla niego okresie. Wyglądał bardzo odpowiednio: uroczyście i poważnie, co było stosowne, gdy miało się zamiar uczestniczyć w pogrzebie własnego męża.
Okręcił się wokół własnej osi, z zadowoleniem patrząc jak ciężki materiał faluje wokół jego nóg. Co jak co, ale będzie naprawdę atrakcyjną młodą wdówką. Myśl ta wprawiała go w doskonały nastrój, co było jednak dosyć kłopotliwe. Nie wydawało się stosownym, by drugi główny bohater dzisiejszego dnia, zaraz po nieboszczyku kipiał entuzjazmem z powodu odzyskanej wolności. To mogłoby zostać bardzo źle odebrane przez społeczność niewielkiego miasteczka w jakim mieszkał. Co gorsza, takie zachowanie mogłoby ściągnąć podejrzenia na Luhana, a ostatnim o czym marzył było dać się zakuć w kajdanki przez szeryfa i odprowadzić do aresztu na oczach wszystkich zawistnych ludzi.
Nie, młoda wdowa musiała grać swoją rolę do końca, a to wydawało się być niemożliwe bez odpowiedniej charakteryzacji. Luhan odszedł od szafy z wielkim lustrem i usiadł przy toaletce, wyciągając z niej jaskrawą szminkę i paletkę cieni do powiek. Ze skupieniem przystąpił do charakteryzacji, nakładając warstwa po warstwie kolejne porcje kosmetyku, które miały imitować cienie pod oczami. Na końcu, ciągle nieprzekonany psiknął sobie perfumami prosto w oczy, rozwierając przy tym na siłę powieki.
Zaklął głośno, uderzając pięściami w jasny blat. Że tez odzyskanie swobody wymagało od niego tak poważnych ofiar!
**
- Dzieci! – zawołał, stając u stóp schodów, starając się, by jego głos łamał się przy drugiej sylabie – Już czas!
Dwójka jego szkrabów powoli zwlokła się z góry, popłakując cichutko i szlochając w rękawy swoich wyjściowych ubranek. Luhan skrzywił się; właściwie to kochał swoje dzieci, jednak nie mógł zapomnieć, że bywały one nieco ohydne, tak, jak teraz; nie rozumiał, jak można było smarkać w swoje ubranie?
Pocieszająco poklepał starszego synka po plecach, młodszego pogłaskał po głowie.
- No już, już, w tych trudnych dla nas chwilach musimy trzymać się razem i pamiętać, że TATUŚ PATRZY NA NAS Z GÓRY I NIE SPODOBAŁOBY MU SIĘ SMARKANIE W NAJLEPSZE UBRANIE NA KTÓRE CIĘZKO PRACOWAŁ, PRAWDA? – zapytał, udając, że ociera swoje zaczerwienione oczy koronkową chusteczką, która sam sporządził w jeden z długich wieczorów, gdy mógł wreszcie odpocząć od prania pieluch. Uważał jednak, by nie zrujnować swojej żałobnej charakteryzacji.
Tak, zdecydowanie Sehun musiał spoglądać na nich z góry, rozgarniając swoimi łapskami (którymi zwykł go obłapiać w ramach „małżeńskiego obowiązku”) chmury.  I bardzo dobrze, niech widzi co stracił, pomyślał z pewną zaciętością Luhan, popychając przez sobą dzieciaki, kręcąc przy tym tyłkiem z mocą najnowszych blenderów. Niech ogląda, niech patrzy, choćby z nieba…
Oczywiście przestał, gdy wyszli na podwórko. Tam, przygotowana przez pomocników stała już bryczka, którą mieli zajechać pod niewielki kościołek, w którym pastor Xiumin miał odprawić nabożeństwo.
***
Oczywiście, że był na językach całego miasta. Sehun był poważaną osobistością w mieście i jego śmierć okazała się wielkim lokalnym wydarzeniem, zwłaszcza, że wyglądało to na morderstwo. Ciężko bowiem wyjaśnić to, co przytrafiło się najpopularniejszemu producentowi świeżych warzyw i owoców w okolicy. Oficjalna wersja, przedstawiona przez nieutuloną w żalu żonę wyglądała następująco:
Była niedziela jeden z tych pięknych, kwietniowych dni, gdy słońce zaczyna coraz śmielej otulać ziemię swoim ciepłem. Po popołudniowej mszy w świątyni, Sehun, wraz z całą swoją rodziną zasiadł do obiadu, przygotowanego przez swoją uroczą żonę, Luhana. Sam jednak pragnął wypróbować nowy gatunek zielonego groszku, który miał stać się hitem wczesnego lata. Jak zwykle przyrządził go sam, porcję tylko dla niego, pragnąc samodzielnie ocenić walory smakowe tego warzywa, gdyż jak twierdził „Luhan był wspaniałą małżonką, jednak znał się tylko na materialnych przyjemnościach, gdyby mógł wzbogacić swoją kasetkę z biżuterią o kolejne świecidełko bez przeszkód mógłby wpierdalać owies miarkami, a poza tym brzydzi się ogrodnictwem”. Okazało się jednak, ze coś poszło bardzo nie tak; Sehun po kilkunastu minutach od zjedzenia niedoszłego specjału posiniał na twarzy i cały się wyprężył, po czym zaczął wymiotować ogromnymi falami swojej warzywnej nowości. Jak twierdził Luhan, Sehun bardzo kochał każdą rzecz w ich wspólnym domu i mimo swego cierpienia nie chciał zabrudzić dywanu który mógł kupić dzięki wcześniejszemu sprzedanemu gatunkowi nietrującego zielonego groszku, więc pobiegł do łazienki, by zwrócić resztę tej gorszej partii do wanny. Tam jednak torsje stały się tak gwałtowne, że utopił się w wodzie, pozostawionej tam w celu wymoczenia się sobotniego prania, które zaniedbała jedna z ich służących.
„I tak oto dokonał żywota, panie szeryfie” szeptał Luhan tego pamiętnego dnia, spuszczając wzrok na swoje nagie kolana, gdy strażnik porządku w tym mieście, Kris, przesłuchiwał go po raz pierwszy, w domu, w wieczór gdy zdarzyła się ta feralna przygoda. Nie wiadomo dlaczego Luhan miał wtedy na sobie króciutki, czarny szlafrok i być może odkryte białe uda świeżutkiej wdowy sprawiły, że szeryf zareagował nieco nieprzytomnie.
„Aha” – powiedział, nie zapisując nic sensownego w swoim notatniczku „No cóż” dodał po chwili, zaglądając w ciemne oczy ciężko wzdychającego w boleści chłopaka „Wypadki chodzą po ludziach, prawda? Mam nadzieję, że nie boi się pan spać sam w tej posiadłości? Tak jedynie z dziećmi, bez męskiego nadzorcy?”
„Nie jestem w stanie myśleć o niebezpieczeństwie w obliczu tej tragedii” – odparł wtedy Luhan, spuszczając skromnie wzrok, przebierając nerwowo nogami, czym doprowadził niemal do kolejnego zgonu w tym domu.
Oczywiście nie dla każdego przyczyna skonu Sehuna była tak jasna i oczywista jak dla szeryfa, który nie sądził, by ta urocza osóbka mogła zawinić w jakikolwiek sposób. Przecież to była oddana żona, już matka, pozostawiona sama w świecie rządzonym przez prawdziwych mężczyzn, samców alfa! Taka bezbronna wobec trudności, wobec życia! Nie zdołałaby podnieść ręki na człowieka, dzięki któremu na chleb na stole i zapewniony dobrobyt… Na pewno nie.
Na nieszczęście Luhana większość podejrzliwie przyglądała się mu się bardzo uważnie od chwili, gdy wieść o kopnięciu w kalendarz przez Sehuna rozeszła się. Ludzie starali się go przejrzeć, wyrwać jego sekret. Ich przeciągłe spojrzenia, nagłe szmery gdziekolwiek się pojawiał, to ostentacyjne marszczenie brwi i to pozorne współczucie z jakim głaskali jego potomstwo po policzkach, składając kondolencje… wszystko to bardzo irytowało młodą wdowę, znosiła jednak te działania z kamienną twarzą.
Nie. Nikt nigdy nie dowie się, że to on pozbył się swojego krnąbrnego małżonka, uwolnił spod jego surowej władzy… Wiedział, że świat nie zrozumie jego motywów, jego cierpienia, które odczuwał od pierwszego dnia pożycia z tym człowiekiem.
Jechał zasypać swojego męża w ziemi, ziemi które płodziła dla niego te wszystkie warzywa i owoce, ziemi, która już na wieczność ma odebrać Sehuna światu.  
 **
- Zebraliśmy się tu, aby pożegnać męża, ojca, naszego dobrego przyjaciela… eeeee… yyy… - Xiumin zająknął się i podniósł wzrok na zgromadzonych w jego kościele. Nie otrzymawszy pomocy wychylił się nieco i z zakłopotaniem starał się subtelnie zerknąć do trumny, której wieko było otwarte (nieboszczyk był dokładnie umyty i przyczyna zgonu nie mogła zostać odgadnięta jedynie dzięki wyglądowi) - … Oh Sehuna? – nie słysząc protestów, pokiwał głową, zadowolony ze swej zmyślności.
- Jego śmierć jest dla nas wszystkich wielką stratą. Każdy z nas zgodzi się z twierdzeniem, że nasz drogi brat może być przykładem dla każdego z nas. Troskliwy mąż – Xiumin posłał delikatny, kojący uśmiech w stronę wdowy, która skinęła lekko głową, unosząc chustkę do oczu – Czuły ojciec – wzrok duchownego prześlizgnął się po dwójce szkrabów-półsierot – A także niezrównany producent owoców i warzyw, które uprawiał na korzyść nas wszystkich – Xiumin poklepał się po brzuchu i westchnął, robiąc krótką przerwę, by każdy mógł sobie przypomnieć te wszystkie obiady ze zdrową fasolką, smakowitą kukurydzą z masełkiem czy domowe szarlotki z kruchymi, ociekającymi słodyczą jabłkami z sadu Sehuna.
- Tak, jego życie wypełnione było ciężką, uczciwą pracą.  Nasz biedny, drogi brat nie próżnował. Odnalazł w życiu swoją drogę, ścieżkę, której skrupulatnie się trzymał. Jako człowiek wypełniał wszystkie swoje obowiązki wobec rodziny i przyjaciół, jako członek społeczności stale udoskonalał swoją pracę. Czyż nie czuliśmy czułego dotyku ręki Oh Sehuna na pomidorach stanowiących składnik naszych posiłków? Jego troski otulającej każde grono wyhodowanych przez niego winogron?
Luhanowi ciężko było udawać jak bardzo cierpi, gdy słyszał te wszystkie odwołania do Sehuna jako wspaniałego farmera.  Nie mógł przestać wyobrażać sobie, że w trumnie leży obsypany ziemniaczanym puree.
Młoda wdowa bardzo pragnęła rozejrzeć się po kościele. Siedząc w pierwszej ławce, tuż przy twarzy Xiumina, który górował nad nieboszczykiem, wypowiadając teraz z emfazą „WYMODLONE PŁODY ROLNE! Z BOŻEJ ŁASKI!” nie mógł jednak się wiercić, by zobaczyć, kto przybył pożegnać jego małżonka.
- Mamo, chce mi się siku – wyszeptało młodsze dziecko, łapiąc Luhana za rękę okrytą koronkową rękawiczką, potrząsając nią gwałtownie.
- Na litość boską! – szepnął Luhan z naciskiem – To pogrzeb twojego ojca, twoim największym problemem jest robienie siku? – zapytał, zaglądając w ciemne oczy.  
Synek zamyślił się, poprawił swój tyłek na ławce i nie odezwał się, widocznie biorąc słowa matki do serca.
- Pomódlmy się teraz za dusze naszego drogiego brata, który powinien być dla nas wzorem do naśladowania.
Luhan niemalże prychnął. Jednak musiał utrzymać dobre wrażenie, więc złożył ręce i wzniósł swoje oczy w górę, z entuzjazmem wypowiadając słowa, raz po raz spoglądając na swoje dzieciaczki. Szkoda ich trochę, jednak teraz będzie wiodło im się lepiej, mamusia będzie przecież mniej zestresowana…
Nadszedł czas, by wynieść zmarłego ze świątyni i złożyć go do ziemi, żegnając pocieszającym, ze z prochu powstał i właśnie w proch się obróci. Młoda wdowa miała nadzieję, że pastor Xiumin nie wymyśli czegoś tak oryginalnego, że Sehun, użyźniając ziemię obróci się w słodkie brzoskwinie do konfitury czy czegoś podobnego.
Luhan powoli wstał z ławki i szeleszcząc materiałem ruszył w kierunku trumny. Wszedł na stopień, by móc z góry spojrzeć po raz ostatni na bladą twarz swojego małżonka. Na twarzy wdowy zagościł leciutki uśmiech, który mógł być odebrany jako nostalgiczny lub jako efekt nie do końca uświadomionego szoku, prawda była jednak taka, że Luhan odetchnął z ulgą, widząc spokojną twarz Sehuna.
Wyciągnął rękę, by pogłaskać go czule po policzku, na co nie mógł się zdobyć przez większości ich krótkiego małżeństwa. Pochylił się i złożył na bladych ustach leciutki pocałunek, zamykając przy tym oczy, uznając, że ten ostatni raz może dać mu trochę należnej mu z racji bycia mężem czułości.
Krzyknąłby, gdyby jego gardło nie skurczyło się ze strachu, gdy lodowate wargi objęły jego miękkie usta.
- Nigdy nie mogłem doczekać się podobnych czułostek, gdy jeszcze chodziłem po tym świecie – wymruczał drugi Sehun, który usiadł pierwszemu Sehunowi na udach. Drugi Sehun wyglądał jak duch – mleczny, półprzezroczysty z niezwykle jasnymi, świecącymi się lekko oczami – Nieładnie, Luhannie, perełko.
Odsunął się od tego zjawiska, a na jego twarzy malował się szok i niedowierzanie, którego tak długo nie mógł osiągnąć przy pomocy zwyczajnych środków. Wrócił na miejsce, popychając lekko dzieci, by także poszły pożegnać tatę. Synowie zdawali się niczego nie zauważać; młodszy nawet pomachał tacie przed nosem łapką, mówiąc głośno „Papatki”. Siedzący Sehun-duch patrzył na to z niedowierzaniem.
- No zupełnie jak mamusia, wdałeś się w mamusię, wiesz? – gdy podniósł głowę, by spojrzeć na żonę, która teraz próbowała wmontować się na stałe w drewnianą ławę, wyjaśnił – Nie, ich nie będę dręczyć. Będę dręczył tylko ciebie, kochanie, mój niewierny kwiatuszku…

***

Wszelkie opinie, uwagi, komentarze mile widziane.
Ok, a teraz coś, co bardzo mnie nurtuje. Czym właściwie jest Liebser Award? Jestem szczęśliwa że mnie nominowano (jej, komuś się podoba to co robię <3) jednak oprócz tego, że to jest to NIE WIEM ZUPEŁNIE CO MAM Z TYM ZROBIĆ, proszę bardzo o wyjasnienie mi, co mam z tym zrobic, bo naprawde nie orientuję się już tak szybko i sprawnie w blogowych społeczecznościach... xDDDD