***
- Tao, twoje
zachowanie bardzo mi się podoba – oznajmił mu Kris. Tao pochwycił tę pochwałę
niczym pies smacznego chrupka.
- Dostaniesz
prezent – Tao aż zadygotał z radości – Dobrze wiesz, że dobre zachowanie jest w
naszej grupie nagradzane małym upominkiem. Co chciałbyś otrzymać, Zitao?
- Torbę
Gucciego – odparł cicho Tao, spuszczając skromnie wzrok.
Kris nie dał
nawet przez sekundę poznać po sobie, że wybór młodszego chłopaka trochę go
zirytował. Planował kupić mu kinderjajko, ewentualnie dwa, ale zabrać mu
przynajmniej jedną zabawkę; co za dużo to nie zdrowo. Jednak jego męska duma
nie mogła teraz ucierpieć – nie mógł wycofać się ze swojej propozycji. Musiał
zacisnąć pasa, może i podjadać wszystko wszystkim przez trzy miesiące – ale
torbę mu kupi. Nie mógł być niesłowny no i z drugiej strony… Tao zasługiwał za
cos ładnego. Kris cenił jego wierność i lojalność, chłopak nosił w swoim sercu
o wiele więcej wartości niż jakikolwiek z jego przyjaciół, koreańskich czy
chińskich.
- Dobrze,
Tao. Zakupimy ci naprawdę ładną torbę z tej marki.
Tao
zapiszczał z radości. Miał ochotę chwycić Krisa za rękę i pościskać ją mocno,
dając upust swoim emocjom, jednak poskromił tą chęć. Niemal podskoczył, gdy
poczuł rękę swojego duizhanga, która wciska się w jego dłoń. Myślał, że po
prostu teraz zemdleje. To było niesamowite, to było spełnienie jego marzeń,
snów, pragnień i Tao bał się spojrzeć w kierunku swojego lidera, och, jak
dobrze, że nie musiał korzystać z tych okropnych rad Baekhyuna… Zacisnął palce
kurczowo na dłoni starszego Chińczyka i wrzasnął, czując, że jest gorąca,
rozpalona do granic możliwości. Odskoczył, krzycząc głośno, machając oparzoną ręką
w powietrzu i obrócił się, chcąc zrozumieć, dlaczego skóra jego autorytetu robi
mu krzywdę.
Upadł na
chodnik, wytrzeszczając oczy, milknąc wpół krzyku. To, co go oparzyło, wcale
nie było piękną, majestatyczną dłonią Wufana. Był to pysk małego, czerwonego
smoka.
Jaszczur był
wielkości wyrośniętego cocker spaniela. Jego łuski pokrywały całe ciało; były
czerwone ze złoto-pomarańczowym połyskiem, wyglądały na bardzo ostre i twarde,
lśniły w słońcu jak luksusowy, drogi pancerz. Smok stał na czterech solidnych
łapach, każda z nich zakończona była złotymi pazurami, zagiętymi jak szpony.
Długi ogon falował w powietrzu, tańczył, hipnotyzując blaskiem kolców
zdobiących jego wierzch. Jego oczy były bardzo ciemne, niemal czarne, a wielka,
rozszerzona źrenica tylko potęgowała to wrażenie. Smok mrugał ciekawie, patrząc
na przerażonego Tao, który zorientował się, że stwór posiada skrzydła, dopiero
wtedy, gdy je rozłożył i podleciał do niego, bezbronnego na chodniku. Gad
wylądował mu na klatce piersiowej, rozrywając jego niewyjściową koszulkę i
pochylił się nad twarzą maknae grupy chińskiej. Rozwarł szczęki, co
poskutkowało wypowiedzeniem przez czarnowłosego krótkiej modlitwy; szereg
długich zębów pobudził go do szybszego wyrzucania z siebie cichych słów.
Smok nie
zatopił jednak kłów w jego ciele; po prostu zaczął z fanatyczną radością lizać
go po policzku gorącym, rozwidlonym językiem. Potem otarł się swoim twardym,
szorstkim, pokrytym łuskami pyskiem o jego szyje, zadrapując ją znacząco w
kilku miejscach. Gad wrzasnął radośnie, gdy skończył to przywitanie i wzbił się w powietrze, by wylądować na
plecach Krisa.
MAMUSIA~ MAMUSIA HODUJE MI PRZEKĄĄĄĄSKĘĘĘ! -
rozległo się w głowach obu członków exo, gdy smok otarł się pyskiem o policzek
Krisa, również zostawiając na nim jasnoczerwone pręgi.
- Super
plecak, koleś! – rzucił ktoś, przechodząc obok nich, patrząc przelotnie na
młodego smoka – Nie do pomyślenia, ze technika tak poszła do przodu, co?
KIEDY ZJEMY PROSIACZKA, MAMUSIU? JEST TAKI
SMAKOWITYYYY~
Kris z
niedowierzaniem poklepał wiercącego się na jego ramionach gada po ogonie,
którym ten objął jego pas.
- Nigdy nie
patrzyłem na Zitao od tej strony – przyznał głośno, wyciągając rękę, by pomóc
młodszemu Chińczykowi pozbierać się z chodnika. Mimo szoku, starał się nie tracić
zimnej krwi, chociaż jego umysł domagał się odpowiedzi na jedno, bardzo ważne
pytanie: jak udało się mu spłodzić smoka?
**
Suho siedział
przygnębiony na łóżku. Skulił się na nim, będąc co najmniej bezradnym wobec
wszystkiego, co działo się w jego najbliższym otoczeniu. Dlaczego właściwie
został liderem posiadając tak mało cech wodza? Nie mógł się nazwać przywódcą, czy
kimś, kto nadaje swoim podwładnym określony ton. Właściwie czy miał dobry
kontakt z kimkolwiek z nich? Chyba nie. Chyba znów był coraz bardziej,
rozpaczliwiej samotny. Wszyscy zdawali się być już na tyle ze sobą zżyci, by
nie dopuścić do siebie jego jako przyjaciela, mentora, opiekuna… Dodatkowo
przygniatała go straszna świadomość faktu, ze wokół dzieją się rzeczy totalnie
niezrozumiałe, których nie można było wyjaśnić w żaden logiczny sposób. To on
powinien zająć się tym wszystkim, przeprowadzić dochodzenie w tej sprawie i
wyciągnąć wnioski, albo opracować plan działania. Nie czuł się jednak na
siłach. Był bezradny wobec okrucieństwa, jakie go spotkało. Opuściła go wszelka
energia. A gdyby tak… a gdyby tak zrobić to, o czym od dawna myślał…? Zamyślony
spojrzał w okno. Jak… jak zrobić to tym razem?
- Wydajesz
się smutny – Anioł Stróż Suho dotknął jego ramienia, pochylając się
jednocześnie, by złożyć opiekuńczy, pełen czułości i tkliwości pocałunek na
jego czole – I znudzony. Może zagramy w WISIELCA? – zapytał niby od niechcenia,
podsuwając mu kartkę i długopis pod nos.
**
- Мне нужна
ваша помощь – Baekhyun spojrzał Chanyeolowi prosto w oczy. Był zdeterminowany,
w jego ciemnych oczach znów pojawił się ośli upór.
- Kochanie…
- Что?
Chanyeol
zagryzł wargi. To było dziwne, Baekhyun mówił jakimś niezrozumiałym językiem, a
mimo wszystko nadal rozumiał koreański. Nie chciał być oskarżony o nie kochanie
go na tyle mocno, by móc rozszyfrować te dziwne zlepki słów; w końcu, w obliczu miłości język nie mógł być
barierą. Baek na pewno miał swoje zdanie na ten temat i raper nie chciał mu
podpadać – to mogłoby się skończyć takim łóżkowym maratonem, którego nie
przetrwałby bez niebieskich tabletek ich kochanego Pana Menedżera. A nie chciał
dzisiaj brać więcej niż już zdążył zażyć w swoim koktajlu; był przecież
rozsądnym chłopcem.
- Cokolwiek
sobie życzysz, kochanie.
- Хороший
мальчик – Baekhyun uśmiechnął się, pochylając nad szafką - у меня есть план. Я
должен это сделать. Это моя мечта.
Chanyeol
pokiwał głową, nic z tego nie rozumiejąc. Był jednak gotowy zrobić cokolwiek,
czego chciał jego chłopak. Jego stan nie był dobry i Yeol podejrzewał, że
sprzeczanie się, czy okazywanie złej woli mogło się źle na nim odbić. Gdy
miłośnik eyelinera wyjął ze swojej szuflady karbownicę raper nawet nie okazał
zdziwienia, jedynie uśmiechnął się promiennie i pokiwał głowa. Tak jak
przypuszczał – twarz Baekhyna wygładziła się znacząco.
- Eдинорог –
chłopak wydawał się niezdrowo podniecony - Я не верю.
**