**
- в конце концов – wyszeptał Baekhyun siadając po turecku na brzegu
basenu, który znajdował się w budynku wytwórni - Моя мечта сбылась.
Chanyeol był przerażony. I milczący. Zwykle podzielał entuzjazm
Baekhyuna i razem z nim odwalał przeróżne akcje i numery, które zawsze osiągały
przynajmniej dziewięć punktów na dziesięć w skali idiotyzmu, ale teraz…
Nawet dla elastycznego umysłu Chanyeola to, co zrobił teraz jego
chłopak to było o wiele za dużo.
Pływający w basenie jednorożec wyglądał na przynajmniej ogłupiałego.
Jego naturalnie falująca bez powiewu wiatru grzywa była teraz pokarbowana, co
nadało jej naprawdę monstrualnej puszystości. Lay wyginał szyję, by uchronić to
końskie afro od zamoczenia, starał się tez wysoko unosić ogon, by żmudna praca
Baekhyuna nie poszła na marne.
Oczywiście nie karbowali mu włosów, gdy zmienił się już w konia. Przy
ilości włosia mitycznego jednorożca było to niemożliwe. Zrobili to jeszcze, gdy
Lay był totalnie nieprzytomny w ludzkiej postaci. Yeollie wątpił, by
kiedykolwiek zdołał wymazać z pamięci czynność, którą musieli wykonać, by ogon
Laya także był puszysty. Ale skoro Baekhyun chciał… Teraz był taki szczęśliwy.
Tak szczęśliwy, że aż zemdlał i wjebał się głową w dół do basenu, nieprzytomny.
Ojej.
Nie zważając na doznany uraz, Lay podpłynął do kolegi i wyłowił go,
zaraz zamieniając się w człowieka. Wściekły i nieco rozkojarzony rzucił ciało
przyjaciela na kafelki i spojrzał z pretensją na Chanyeola.
- Dobrze się bawiłeś karbując moje łon-
- Bardzo cię przepraszam – wszedł mu szybko w słowo chłopak, nie chcąc,
by zdarzenie to stało się jeszcze bardziej prawdziwe po wypowiedzeniu na głos.
Poza tym jego przeprosiny były jak najbardziej szczere; płynęły wprost z istoty
jestestwa Koreańczyka.
- Przysięgam, że pływałbym o minutę dłużej i zacząłbym srać lukrem –
wysyczał Lay, sięgając po swoje porzucone na brzegu, zdjęte z niego podstępem
ubranie – Mam nadzieję, ze ten sadystyczny Rusek już z niego wyszedł.
- Na pewno – Chanyeol zerknął na wciąż nieprzytomnego Baeka. Nie
pochylił się jednak, by jakoś go wygodniej ułożyć, nie zajął się nieprzytomnym.
Nadal będąc w lekkim szoku, wyszedł z hali z basenem i skierował się do kuchni,
gdzie musiał czekać jeszcze jego koktajl.
**
- Kłip kłip.
Chanyeol mył kubek po swoim koktajlu. Myślał, że po podobnym zastrzyku
substancji chemicznych poczuje się nieco lepiej po dokonanym świętokradztwie,
jednak przyniosło mu to jedynie trochę ulgi i dziwne szumy w uszach. Powinien
już iść i zaopiekować się Baekhyunem, może ten mówi już po spełnieniu swojego
najskrytszego marzenia po normalnemu…
- Kłip kłip.
Na podłodze przed głównym raperem EXO-K stał mały, sięgający mu do
kolana pingwinek. Ptaszek machał swoimi płaskimi skrzydełkami, a wokół jego
małych stóp widoczne były niewielkie języki ognia; pingwin wyglądał jakby stał
w mini-ognisku.
Chłopak rzucił się do ratowania zwierzątka z niewielkiej jeszcze pożogi,
złapał piszczące maleństwo pod skrzydełka i uniósł ku swojej twarzy. Ptak
rozwarł swój dzióbek, co wyglądało jak radosny uśmiech.
- Kłipipipipip! – i wtedy chłopak dostrzegł, że na podłodze nadal coś
się pali; szybko przydeptał niewielkie płomienie. Zadowolony z siebie znów
spojrzał na ptaszątko; maleństwo było
cały czas otoczone ognistymi jęzorami. Chanyeol przerażony upuścił pisklaka,
który zaczął biegać w wokół niego, kłapiąc dziobem, machając skrzydłami i
zawodząc swoją pingwinią pieśń, wszystko robiąc to tak energicznie niczym
zepsuta zabawka. Zabawka, która podłączono pod bardzo wysokie napięcie.
Chłopak poczuł w sobie radosne zaintrygowanie, to samo, gdy pojawiało
się podczas niespodziewanych striptizów Baekhyuna.
Wyciągnął rękę w kierunku rozszalałego pingwina, na razie ignorując
gorący krąg w którym się znalazł. Zwierzątko ufnie otwarło się dziobem o jego
palce.
- Kłip kłip kłip! Kłip kłip kłip! – brzmiało to jak uroczy chichot,
więc Yeol zaśmiewał się także, rozczulony i przyjemnie zaskoczony tę niezwykłą
niespodzianką. Taki mały ognisty pingwinek, taki komunikatywny, taki uroczy…
Nagle ptaszek przestał radośnie kłapać dzióbkiem i rzucił się do
wyjścia z kuchni. Jak na pingwina biegał dosyć szybko, chociaż raczej
pokracznie, kołysząc się zabawnie z nogi na nogę; jednak o wiele mniej zabawny
był fakt, że ślady jego stóp były doskonale widoczne – w miejscu, gdzie łapa
ptaka zetknęła się z podłożem płonęły małe ogniska.
Demoniczne kłipanie pingwina niosło się echem po korytarzu jeszcze
długo, nim Chanyeol zorientował się, że powinien zapobiec jakoś pożarowi całego
budynku SMentu. Chwycił gaśnicę wisząca przy wyjściu z kuchni i rzucił się za
ptaszyskiem, które pozostawiało za sobą ognisty łańcuch, gdzie każdym ogniwem
były jego kroki.
**
- Luhan, myślę, że powinieneś się uspokoić – głos Krisa był o wiele
niższy niż zazwyczaj. Brzmiał trochę strasznie, może dlatego, ze instynkt
macierzyński wzbudził w nim swego rodzaju nieufność do każdego, kto mógłby mu
przeszkodzić w odchowaniu smoka.
Dystans do starszego Chińczyka był więc wskazany. Luhan mógł mu
przeszkodzić w zajmowaniu się malcem, na przykład poprzez zaruchanie go na
śmierć.
Śliczny chłopak zagryzł wargi, patrząc z dołu na swojego lidera. Nie
spotkał się nigdy z taką dziwną odmową i silnym sugerowaniem zachowania
dystansu. Zawsze był pożądany i tylko więź, która łączyła go z Sehunem
powstrzymywała Luhana od smarowania sobie języka smakiem przygody. Jednak w
obliczu cykliczności życia i kruchości istnienia tu i teraz ich uczucie stanęło
pod znakiem zapytania.
Szkoda takiego ciała i warunków jakie ono stwarzało do zachowywania
wierności. Luhan zawsze mógł się odrodzić jak ktoś równie obleśny i wtedy już
nici z uciech tak specyficznego rodzaju. Dostał swoją szansę teraz.
- Ale dlaczego nie? – zapytał mrugając swoimi dużymi oczami. Dotknął
delikatnie palcami łokcia wyższego chłopaka i zagryzł wargi – Wufan, nie daj
się prosić… - przysunął się do niego i pochylił ku jego uchu – Zrobimy to jak
chcesz, jak w filmie, który masz w folderze „Maraton fapania”.
Część Krisa, która nie miała zbyt wiele wspólnego z byciem matką
zaczęła cichutko domagać się porzucenia smoczątka w ciemnej, wilgotnej piwnicy
i zamknięcia go na amen. Tak, byłoby wysoce nieprofesjonalne, gdyby wziął
Luhana ze sobą do łóżka, ale jak bardzo głupie byłoby nie skorzystanie z
propozycji?
- No dobra – powiedział, a Luhan aż zaklaskał w swoje dłonie z radości
– Ale najpierw zaśpiewamy mu kołysankę – uniósł niego koszulkę pod którą
siedział nieco już zaspany smok – Nie mogę deprawować nieletnich.
Wkrótce obaj siedzieli już w sypialni Krisa i ułożywszy smoka na łóżku,
koło Tao zaczęli mruczeć kołysanki do uszka gada. Jak na gust lidera, Luhan
zbyt mocno wzdychał, ale w sumie i jemu trudno było powstrzymać entuzjazm.
**
- Mój Boże… Ach… Kris… Wufan… Ach! Ach, ach… aaaach!
Kris zaczynał się już zastanawiać czy jest naprawdę tak dobry, czy to
specyficzna cecha Luhana, by tak głośno oznajmiać swoje stany uniesienia, gdy
sam poczuł coś, co kazało mu zawyć.
- AJAJAJAJJAJAJAJAJAJAJAJJJJJJJ! – zaryczał, wyciągając pod koniec
niezwykle wysokie nuty, co sprawiło, że Luhan otworzył oczy, rozdziawił buzię w
wyjątkowo mało seksowny sposób i spojrzał na swojego lidera jak na kretyna, ale
tez z małą dawką podziwu; czyżby on był AŻ TAK dobry?
- Kłip kłip kłip kłip kłip – zawtórował pingwinek, który okładał nagie
pośladki Krisa swoimi płaskimi skrzydełkami, które musiały być bardzo gorące,
bo zostawiały na jasnej skórze bardzo czerwone ślady, które nie znikały – Kłip kłip
kłip! Kłipipipipipip! – ptaszek klepnął Chińczyka jeszcze kilka razy, po czym
zeskoczył z łóżka Chena, które zajęło się płomieniami. Radośnie potupał do
drzwi i zaczął uciekać, zawodząc swoją pingwinią przyśpiewkę.
Luhan uniósł się na łokciach i spojrzał na pościel, która płonęła w
najlepsze.
Wtedy do dormitorium wpadł Chanyeol z gaśnicą. Widząc ogień bez
zastanowienie skierował strumień piany na ciała przyjaciół i ich łoże miłości,
które zamieniło się czasowo w ołtarz ofiarny.
Dusząc się i krztusząc, Kris nie stracił jednak zimnej krwi.
Przygwoździł Luhana do materaca i zaczął na nim intensywnie podskakiwać. Nie mógł
stracić twarzy i stać się występnym liderem, który wykorzystuje swoje owieczki,
nad którymi miał sprawować pieczę; musiał jakoś usprawiedliwić się przed
Chanyeolem, do którego docierało, czego właśnie jest świadkiem.
- Kris… Luhan… Co? Jeboki z was jakieś... Trochę?
- GASZĘ NA NIM POŻAR, KRETYNIE – Kris, silił się bardzo, aby jego głos
brzmiał dosadnie, ale i zwyczajnie, jakby podlewał za pomocą konewki marchewki
w ogrodzie w słoneczny dzień – NA CO CI TO NIBY WYGLĄDA?– wyrwało mu się między
jednym a drugim podskokiem na nagim koledze z grupy - BIEDNY LUHAN SIĘ NAM ZAPALIŁ, POMÓŻ
MI!
Wyglądało na to, że wielu bawi się o wiele intensywniej na urodzinach
Chena, niżby można było się spodziewać po drętwym początku imprezy.
**
Szczerze mówiąc zastanawiam sie nad szkicem nowej komedii, bo rzadko wpadam ostatnimi czasy na jakieś nowe pomysły do Jaguara. Aczkolwiek wszystko jest w fazie rozważania.
Pozdrawiam Was serdecznie, którzy to czytacie ^^