Coś co mnie dzisiaj rozbawiło:
07 stycznia 2013
02 stycznia 2013
Najsłodsze.
Taram tarararam!
Wszystkiego wesołowego w nowym roku Moi Drodzy (Moje Drogie, tak właściwie ;D).
Ponieważ nienawidzę fluffu zaczęłam pisać coś z zamiarem napisania fluffu, wyszło coś, co jest DZIWNE .
Uznajcie to za walentynkowe opowiadanie, może wtedy będzie do strawienia (wali mnie to, że mamy styczeń syugddhujyuki).
Uprzedzam, że NIE JEST to +18.
Pairing: Hunhan, Layhan. Głównie skupiłam się na Layu.
~2500 słów.
Może pozwolę sobie nawet na małą dedykację dla Nat, która mnie czyta, gdy potrzebuję motywacji i rozumie Layhanowe uczucia ;D
The Sweetest/Najsłodsze.
Wszystkiego wesołowego w nowym roku Moi Drodzy (Moje Drogie, tak właściwie ;D).
Ponieważ nienawidzę fluffu zaczęłam pisać coś z zamiarem napisania fluffu, wyszło coś, co jest DZIWNE .
Uznajcie to za walentynkowe opowiadanie, może wtedy będzie do strawienia (wali mnie to, że mamy styczeń syugddhujyuki).
Uprzedzam, że NIE JEST to +18.
Pairing: Hunhan, Layhan. Głównie skupiłam się na Layu.
~2500 słów.
Może pozwolę sobie nawet na małą dedykację dla Nat, która mnie czyta, gdy potrzebuję motywacji i rozumie Layhanowe uczucia ;D
The Sweetest/Najsłodsze.
Yixing uważał, że niewiele rzeczy w swoim życiu potrafi
robić naprawdę dobrze. Przekonanie to towarzyszyło mu od zawsze, od
najmłodszych lat. Gdy w szkole wszystkie dzieci z dumą prezentowały swoje
osiągnięcia, nawet, gdy nie były to rzeczy, którymi należało się koniecznie
chwalić, on zaś po cichu porównywał się z innymi i jeżeli efekt jego pracy
wydał mu się niedostatecznie dobry na tle innych – nie zdobywał się na odwagę,
by to pokazywać. To przyzwyczajenie ugruntowało się w każdej dziedzinie jego
życia niczym element instynktu samozachowawczego – nim cokolwiek zrobił,
obserwował otoczenie i gdy wydawało mu się, że ktokolwiek zrobi to lepiej ustępował
mu pola, nie próbując nawet podjąć walki czy stanąć do nieoficjalnej
rywalizacji. Uważał, ze to było nie w jego stylu, tłumaczył to swoją
osobowością. Ciągłe poddawanie się przed przystąpieniem do konkursu określał
jako główną cechę charakteru.
Musiał jednak znaleźć coś, co mogłoby dać mu utrzymanie.
Jakieś zajęcie, którego by się nie bał, w którym nie miałby za dużej
konkurencji, coś, w czym byłby na tyle dobry, by nie dać się wygryźć. Coś
prostego, by zdołał to opanować, jednak pozwalającego na skromny wkład własny.
Nie, nic związanego ze zbyt dużą odpowiedzialnością. Nic, gdzie miałby bat nad
głową, ani też żadną profesję związaną ze stresem czy zbyt dużym naciskiem.
Nie miał zbyt wiele opcji do wyboru. Został cukiernikiem.
Praca była przyjemna. Nie dawała dużych szans na awans, to
fakt, ale dla Yixinga, który nie pragnął sławy czy poklasku w tym słodkim
świecie, a jedynie satysfakcji z dobrze wykonanej pracy była bardzo
odpowiednia. Gdy poczuł się już pewnie na tym gruncie, jeszcze jako asystent
zaczął wprowadzać swoje pomysły w życie. To powoli rozwijana kreatywność
zaczęła powoli przynosić mu uznanie wśród współpracowników i szefa, co
skutecznie pozwalało mu na rozwinięcie skrzydeł. Słodycze nie tylko były
smaczne, były też estetyczne, niekiedy po prostu śliczne. Wraz z dochodzeniem
do wprawy rosła pewność siebie chłopaka, który wkrótce mógł zacząć wykonywać
zlecenie specjalne pod bezpośrednim okiem szefa, który z uznaniem traktował
tego młodego, skromnego i nieśmiałego pracownika.
Yixing miał wiele szczęścia. Jego malutkie sukcesy zawodowe
mogły mu też przynieść powodzenie w życiu prywatnym – urocze słodycze
znajdowały głównie poklask i zainteresowanie wśród młodych dziewcząt i kobiet,
które oprócz słodyczy tych łakoci potrafiły także docenić ozdoby z lukru czy
plastycznej czekolady. A ostatnio potrafiły doceniać je bardzo długo, zwłaszcza
gdy za szklanymi gablotkami z wystawionymi małymi dziełami sztuki cukrowniczej
mogły dostrzec Yixinga, który uśmiechał się delikatnie to do klientek to do
wyrabianej właśnie czekolady.
Oprócz uśmiechu i słodyczy nie potrafił im jednak zaoferować
nic więcej.
O tej stronie swojego życia starał się nie myśleć zbyt
wiele. Nie widział potrzeby, zdołał się przez całe swoje życie wyciszyć na
tyle, by niemal snuć marzenia o przekonaniu się do jakiejś uroczej Chinki i
zbudowaniu z nią ich wspólnego gniazdka. Może mogłoby się to udać. Za jakiś
czas.
Zdołał już zajść tak daleko, gdy nagle te wszystkie fantazje
rozwiały się wraz z przybyciem do sklepu nowych klientów. Oczywiście była to
zima, pewnie styczeń albo luty. Może nikt nie zwróciłby na nich uwagi, gdyby
nie to, że… afiszowali się.
Tak, takie było pierwsze wrażenie Yixinga o nowoprzybyłych.
Trzymali się za ręce i razem wybierali słodkości, nie krępując się zupełnie
swoją głośną obecnością; ze śmiechem pokazywali sobie kostki ciasta, babeczki
stojące w uporządkowanych szeregach, ciastka rozsypane w koszykach wyścielonych
ściereczkami. Rozmawiali po koreańsku,
co sprawiało, że naprawdę wzbudzali zainteresowanie. Widząc tyle rozmaitych
słodkości, z których każda kolejna była coraz bardziej wymyślna naprawdę długo
nie mogli się zdecydować. Lay wcale im się nie dziwił; gdyby sam nie komponował
składników wielu z tych pyszności sam miałby problem z wyborem odpowiedniego
zimowego deseru.
W końcu jednak dokonali wyboru i niższy z nich podszedł do
kasy. Niepotrzebnie, zostałby obsłużony i przy stoliku, jednak Yixing był
zadowolony, zwłaszcza gdy usłyszał jak klient płynnie posługuje się chińskim. Zamówił
po dwie babeczki dla siebie i dla swojego chłopaka oraz czekoladę z likierem
kokosowym. Najwyraźniej zapomniał na jaką ochotę miał jego towarzysz, gdyż po
zająknięciu się przy kasjerce odwrócił się i krzyknął na niego, po koreańsku.
Uzyskawszy odpowiedź dokończył zamówienie (czekolada z truskawkowym syropem) i
zapłacił kartą. Yixing uśmiechnął się lekko; wiedział, wiedział co chce wypić
ten śliczny chłopak.
Nie mógł się powstrzymać, nie ważne jak długo powtarzałby
sobie jak idiotycznie postępuje. Nie czuł się w tej chwili żałosny, chociaż
wiedział, ze cały wieczór będzie wyrzucał sobie brak rozsądku. Nie, nie zrobił
nic wielkiego, przecież nie rzucił fartuchem o ziemię i nie wybiegł na salę, by
mu się oświadczyć, tak właściwie to w obliczu tego, jak ozdobione były słodkości
w tej kawiarni było to nic; po prostu uroczy
gest, który nie pasował zupełnie do dwudziestokilkuletniego faceta.
Nie mógł sobie przypomnieć kiedy ostatni raz był tak dumny z
siebie jak wtedy gdy obserwował chłopaka, któremu podano ciastka i słodki
napój. Gdy spostrzegł wzór z czekoladowej piany na tafli jedwabistego płynu
klasnął w dłonie i ponaglił swojego przyjaciela, by ten również przyjrzał się
temu uroczemu obrazkowi stworzonemu dzięki precyzyjnym palcom Yixinga. Na
powierzchni stworzony został jasny gołąbek z rozłożonymi skrzydłami; szybował z
lekkością, a na jego wypiętej piersi odznaczały się małe kwiatki, a może
serduszka?
Młody cukiernik nie zmieszał się nawet wtedy, gdy goście z
zaciekawieniem zerknęli do kubka z truskawkową czekoladą, gdzie warstwa pianki nie
została wykorzystana w żaden sposób. Teraz patrzył tylko na zaróżowione
policzki chłopaka obdarowanego gołąbkiem.
Dyskretnie rozglądał się on i najwyraźniej pomyślał, że to
dziewczyna, która zaserwowała im deser była autorką tej osobliwej sztuczki; świadczyło
o tym kilka nieśmiałych uśmiechów rzuconych w jej stronę, gdy uwijała się za
ladą.
Może to i lepiej, pomyślał Yixing, także zerkając raz po raz
na to, jak zakochani nawzajem pieszczą swoje dłonie leżące jedna na drugiej na
blacie małego stolika.
**
Przychodzenie do kawiarni stało się ich cotygodniowym
rytuałem, zwyczajem beztrosko zakochanych w sobie ludzi, którzy pielęgnują
łączące ich więzi i pragną razem celebrować wspólne chwile. Tak, jeszcze
chciało im się urządzać małe, nienazwane święta pośród zwyczajnych dni, jeszcze
nie żałowali czasu ani pieniędzy na wybieranie się w przytulne miejsca.
Yixing i cieszył się i cierpiał jednocześnie, co przecież
bardzo często staje się udziałem tych, którzy zakochują się beznadziejnie i bez
wzajemności, w osobach, które nawet nie wiedzą o istnieniu osoby borykającej
się z podobnym uczuciem.
Raz w tygodniu młody cukiernik mógł do woli zerkać ponad
słodkościami na tego ślicznego chłopaka.
W każdy czwartek po południu wyznaczał sobie jedno zadanie specjalne i zdobił
czekoladę wyjątkowego dla niego gościa w najoryginalniejszy sposób jak umiał – prześcigał
sam siebie w malowaniu mlekiem i syropami liści z biedronkami, falistych
pejzaży, łabędzi, kwiatów.
Nigdy nie namalował zwyczajnego serduszka, to byłoby przecież
za proste, za tanie.
Drugi napój, nie ważne czy była to kawa, czekolada czy inny
mleczny napój zawsze była obrzydliwie pospolita.
Wielkim ułatwieniem był dla niego fakt, że ulubieniec Laya
zawsze zamawiał czekoladę z likierem kokosowym.
Może Yixing i czuł
czasami ukłucia wyrzutów sumienia gdy widział jak obaj popatrują na jego
koleżankę, główną podejrzaną o mazanie po napojach; jeden z igrającym na ustach
uśmiechem, drugi z podejrzliwością, która znów wzbudzała jeszcze większą
wesołość u tego pierwszego. Jednak ona chyba nie bardzo zdawała sobie z tego
sprawy. I dobrze, że nie przywiązywała zbyt dużej wagi do szczegółów, bo Yixing
nie wiedziałby co odpowiedzieć, gdyby zapytała o co chodzi z tym jego bawieniem
się w sztukę.
**
Właściwie to Yixing nie miał pojęcia dlaczego się w to bawi.
Sprawa była z gatunku tych przegranych od samego początku. Jego sposób
sygnalizowania o sobie chłopakowi pozostającemu w szczęśliwym związku
przypominał w swojej finezji zaloty nierozgarniętej nastolatki. Coraz trudniej
mu było zabierać się za ozdabianie gorącej czekolady, gdyż z jednej strony
chciał znów pobić sam siebie tworząc coś bardzo misternego i niepowtarzalnego,
z drugiej zaś ostro szydził sam z siebie. Mimo że do głowy przychodziły mu same
nieprzyjemne obelgi pod własnym adresem, ręka nie zadrżała mu nigdy, gdy
wykałaczką łagodnie prowadził linie w wielu odcieniach brązu.
Był naprawdę żałosny, cukierniczy rzemieślnik o którego
pracy zapomina się tak szybko jak tylko słodycz spłynie przełykiem do żołądka.
**
Luhan wyciągnął nogi pod stolikiem i trącił kolanem kolano
swojego chłopaka. Na jego ustach igrał leciutki uśmiech i nie zniknął on nawet,
gdy chłopak odezwał się, przeciągając zadziornie samogłoski.
- Rozchmurz się, Sehunnie – w jego koreańskim, choć władał
nim już dość biegle, dało się usłyszeć obcą melodię, pewnego rodzaju śpiewność - Nie masz ochoty na ciasteczko?
Luhan zdecydowanie miał ochotę na swoją czekoladę. Nie mógł
się doczekać nowego obrazka z mleka i piany; to wyróżnianie go w ten uroczy
sposób potwierdzało przekonanie chłopaka o swojej wyjątkowości.
Sehun także był o niej przekonany. Jego chłopak był jedyny w
swoim rodzaju. Śliczny, promieniujący świeżością i młodością z nieodzownym uśmiechem
na jasnych ustach. Świadomy swojego uroku, dozował go każdemu w odpowiednio
wymierzonych dawkach; zawsze nie za wiele, tak, by ludzie pragnęli więcej jego
atencji.
A Sehun bardzo pragnął jego uwagi. Nie musiał długo o nią
zabiegać, nie musiał nawet długo nad tym myśleć, bo okazało się, że dla Luhana
zdołałby zrobić wszystko. Dać każdy dowód oddania, kochać na wszystkie znane mu
sposoby, rozpieszczać, poświęcać wszystko kawałek po kawałku. Zaspokajało to potrzeby
Luhana, który zwykł w relacjach z innymi przyjmować rolę dziecka, które
używając swojego uroku osobistego i pozornej niewinności zawsze dostaje to,
czego najbardziej pragnie, w zamian dając swoja piękną, schlebiającą Sehunowi
wdzięczność.
Czy młody Koreańczyk
był szczęśliwy, mając u boku osobę, której towarzystwa tak bardzo łaknął?
Czasami.
Zwykło mówić się, że apetyt rośnie w miarę jedzenia.
Nieważne jak bardzo Sehun starał się karmić Luhana swoimi pieszczotami,
pochlebstwami, setkami gestów o jednoznacznym znaczeniu, starszy chłopak ciągle
wydawał się być nienasycony. Sehun starał się to zmienić.
- Oczywiście, że mam, skarbie – mruknął po dłuższej chwili,
postanowiwszy zmienić swoje pełne wahania nastawienie. Jego chłopak nie chciałby
siedzieć z kimś nadąsanym w tak mile zapowiadające się popołudnie. Wyciągnął
rękę i złapał smukła dłoń we własną; łagodnym ruchem kciuka pogłaskał wystające
kostki na jej grzbiecie, powoli i czule.
Zupełnie niepotrzebnie starał zmienić swój nastrój; nikt nie
miał już zwrócić na niego uwagi.
Gdy dziewczyna, która zwykle przynosiła im deser dostarczyła
i dzisiejsze słodkości, Luhan rozpromienił się. Spróbował zajrzeć jej w oczy,
by pokazać swoim ciepłym spojrzeniem jak bardzo jest zadowolony, jak bardzo
oczekiwał kolejnej niespodzianki, ale pracownika szybko umknęła; niezrażony
chłopak, z tym samym zadziornym uśmiechem zajrzał do swojej filiżanki czekolady
z syropem kokosowym. Radosny wyraz jego twarzy zmienił się natychmiast, gdy
zamiast wymyślnych kwiatów czy smukłego flaminga zobaczył gładką, czekoladową
powierzchnię.
Mięśnie jego ręki spięły się na krótki moment, którego Sehun nie przegapił. Tym Koreańczyk mógłby się jeszcze nie przejąć, w przeciwieństwie do miny, z jaką jego chłopak rozglądał się po kawiarni, z jaką zabrał się do wybranego dzisiaj ciasta cytrynowego.
Mięśnie jego ręki spięły się na krótki moment, którego Sehun nie przegapił. Tym Koreańczyk mógłby się jeszcze nie przejąć, w przeciwieństwie do miny, z jaką jego chłopak rozglądał się po kawiarni, z jaką zabrał się do wybranego dzisiaj ciasta cytrynowego.
Był zaskoczony niczym dziecko, które wskazawszy rodzicowi zabawkę
w sklepowej witrynie, zostało odciągnięte krótkim szarpnięciem ręki.
To nie wyjścia z Sehunem były dla Luhana prezentem; były nim
już tylko wypady do kawiarni. Zależało mu na byciu cicho adorowanym.
Nawet nie zwrócił uwagi, gdy jego dłoń przestała być
głaskana.
**
Yixing bardzo cieszył się, że mieszkał sam. W innym
przypadku musiałby się wstydzić podwójnie; przed samym sobą i przed
współlokatorem, który pewnie uznałby rozterki cukiernika za przezabawne.
Na szczęście Lay nie miał możliwości zadać komukolwiek
pytania, czy to, że ten śliczny Chińczyk pije przygotowaną przez niego czekoladę
to jakaś forma całowania dzieła jego rąk? Byłoby to piękne, romantyczne i na
pewno napełniłoby Yixinga wewnętrznym spokojem ducha.
Tymczasem, domyślając się przeczącej odpowiedzi, przewracał
się z boku na bok w łóżku i starał jak najszybciej wrócić do zdrowia.
**
Yixing znienawidził swoją pracę. Nagle wykonywanie jadalnych
ozdób przestało być relaksujące – gdy nie skoncentrował się wystarczająco miażdżył
palcami wszystkie te kwiatki, gołąbki i pszczółki na bezkształtną masę. Kilka
razy już złapał się na sadystycznym ugniataniu czegoś, co miało być filigranową
różyczką czy mała biedronką. Lukier wychodził mu za rzadki i nie nadawał się do
ozdabiania czegokolwiek oprócz śmietnika. Owszem, kolorowe posypki nie były tak
trudne w obsłudze, ale oprócz babeczek udało mu się raz ozdobić nimi pół blatu.
Filigranowe dekoracje z czekolady, przeznaczone na torty pękały od razu po tym,
gdy wbijał je już w gotowe ciasto.
Nikt oczywiście nie powiedział głośno słowa skargi; zwykle
Yixing pracował bardzo sumiennie i bez obecności podobnych katastrof, więc
teraz koleżanki starały się zajmować estetyczną oprawą produkowanych słodkości.
Może potrzebował odrobiny przerwy? Może jest nerwowy bo stało się coś złego?
Nie pytały; chłopak nie nawykł do wylewnego opowiadania o sobie.
Przez dwa tygodnie Lay bardzo, ale to bardzo chciał być rzeźnikiem.
W rzeźni nie spotyka się uroczych osób, którym można okazać zainteresowanie
poprzez wycinanie mięsa na kształt gwiazdek. Nie trzeba angażować się w
zdobienie tuszy dla osoby, która kiedyś zniknie.
Jego współpracownice, choć zatroskane, bardzo cieszyły się z
faktu, że Yixing mimo rozdrażnienia nie krzyczy
i nie przegania je z kąta w kąt jak zwykł to robić szef, gdy był nie w humorze.
**
- Kawę bananową poproszę – usłyszał gdzieś obok tuż po tym
jak ozdobił dwa pucharki lodowe plasterkami pomarańczy.
Już przed podniesieniem głowy wiedział, kogo zobaczy. Był
tak zaskoczony że przez moment nie wiedział co o tym wszystkim myśleć.
Chłopak usiadł tuż przy ladzie, patrząc wyczekująco na
dziewczynę, która nabijała jego zamówienie na kasę. Lay mógł na niego patrzeć
bez przeszkód, bo ten obserwował tylko uważnie dłonie, które wzięły od niego
kartę płatniczą.
Był sam i w ręku trzymał dzisiejszą gazetę. Wyglądał dobrze,
nadal był ujmujący i uprzejmy, chociaż na jego twarzy i w sylwetce nie można
było dostrzec tak charakterystycznego entuzjazmu.
Nawet taki sprawiający wrażenie o kilka stopni
chłodniejszego budził jego zachwyt. Lay bez oporu sięgnął po filiżankę i podszedł
do ekspresu, jak zwykle wyręczając Qin Xian w robieniu napoju dla tego gościa.
Tym razem nie bawił się w zdobienie, nie chciał mu dłużej
nadskakiwać i robić z siebie wariata. Należało podjąć decyzję I Yixing był
zdecydowany.
Czekoladowym sosem, po angielsku napisał bardzo starannie „WHAT’S
YOUR NAME?”. Nie poprosił koleżanki, by podała mu filiżankę. Sam chwycił
łyżeczkę, kładąc ją na talerzyku, dobrał dwa ciasteczka o neutralnym, kolistym kształcie.
Zaserwował przed swoim wyjątkowym gościem kawę, tuż przy gazecie.
Luhan uśmiechnął się i podziękował miękko, rzucając mu
przyjazne spojrzenie, nic więcej. Nie zerknął do filiżanki, co trochę
poszykowało plany Laya. Nie uciekł on jednak za ladę, po prostu stał nad
chłopakiem, który wrócił ze spokojem do artykułu.
- Nie odejdę póki nie uzyskam odpowiedzi – powiedział cicho,
starając się, by ton jego głosu nie był żałosnym piskiem ani groźbą, a brzmiał
lekko i żartobliwie.
Zdezorientowany chłopak rzucił mu pytające spojrzenie.
Yixing przestąpił z nogi na nogę i podbródkiem wskazał na przyniesioną kawę. Z
napięciem obserwował jak Luhan zagląda do filiżanki, jak przez chwilę się nie
odzywa, nie rusza, nawet nie mruga. Boże, proszę, nie daj mu nie umieć
angielskiego na tym poziomie, pomyślał Yixing, już chcąc zacisnąć i pięści i
szczęki i wrócić do swojej krainy lukrowanych potworków. Tymczasem nie, stał
nad nim, teraz w skupieniu analizując twarz Luhana, zwróconą teraz w jego
stronę. Myśli, zdał sobie sprawę cukiernik, Boże, proszę nie daj mu być idiotą,
powtórzył wewnętrzną modlitwę z paniką. Wyraz twarzy starszego Chińczyka, gdy w
końcu zrozumiał znaczenie tej sytuacji, był zabawniejszy niż Lay przypuszczał,
że mógłby być.
- Jestem Luhan – przerwał ciszę chłopak, kręcąc z
niedowierzaniem głową. Zaraz parsknął śmiechem, ale opanował wesołość – A ty
musisz być człowiekiem robiącym najsłodsze desery na świecie.
Subskrybuj:
Posty (Atom)